Jaka jest recepta na sukces? Grać, walczyć, dać z siebie wszystko i… mieć szczęście. Dodatkowo nie robić przeciwnikom takich prezentów jak przy drugiej straconej bramce. Niestety szczęścia zabrakło, a (wiel)błąd się przydarzył i mimo dobrej gry zeszliśmy z boiska pokonani przez Legię 1:2.
Wyszliśmy na ten mecz w potencjalnie najmocniejszym ustawieniu, lecz naprzeciw stanęła drużyna w dużej mierze oparta na graczach ekstraklasowych. Legia bardzo poważnie potraktowała to spotkanie. Już w kilku poprzednich spotkaniach gościem na trybunach stadionu przy Konwiktorskiej był trener naszych rywali Jacek Magiera. Uważnie obserwował naszą grę, a dziś wzmocnił swoje szanse plejadą graczy z szerokiej kadry mistrza Polski, z Arkadiuszem Piechem, Igorem Lewczukiem i dobrze grającym Mateuszem Szwochem. I to mogło nie wystarczyć, bo Polonia zagrała naprawdę dobre spotkanie i miała praktycznie przez cały czas sporą przewagę.
Czego zabrakło? Koncentracji w wykańczaniu własnych sytuacji, dwóm niefrasobliwym w przekroju całego meczu zachowaniom w obronie, no i rzeczonego szczęścia. Bo czyż nie jest pechem choćby sytuacja z 61 minuty kiedy piłkę nieuchronnie zmierzającą do bramki gości dwukrotnie wybijali z linii bramkowej obrońcy „zielonych”? A okazji było dużo więcej, tyle, że wpadło tylko raz przy pierwszym kontakcie z piłką Krystiana Pieczary, a w innych sytuacjach piłka przechodziła tuż obok słupków lub była odbijana przez niepewnego w bramce przeciwników, także zawodnika pierwszej drużyny, Konrada Jałochę.
Legia pokazała niezbyt wiele i niewiele miała z gry, ale Arkadiusz Piech to jednak wyraźnie gracz dużego formatu, a miał jeszcze wsparcie w młodym Szwochu. Mieli jeszcze jedną okazję, ale wtedy popisał się dobrą interwencją Paweł Błesznowski. I tylko tyle i aż tyle.
Postawa naszych graczy została doceniona przez licznie zgromadzona publiczność, która ciepło podziękowała naszym chłopcom po zakończeniu meczu. Drużyna wyraźnie pokazała, że drzemie w niej duży potencjał i jest w stanie podjąć równorzędną walkę z potencjalnie mocniejszym rywalem, a nawet narzucić mu własne warunki gry. W tym świetle dziwnymi wydają się być ostatnie dwa mecze, w których nasi piłkarze wyglądali zupełnie inaczej. Z taką grą jak dziś z pewnością nie drżelibyśmy o bezpieczne miejsce w tabeli.
Mecz był dobry. Obie drużyny grały w piłkę, a nie prześcigały się w faulach czy bezmyślnych wykopach na aferę. W grze obu drużyn nie było brutalności, mecz toczył się w sportowej atmosferze – stąd mało pokazanych kartek, co również jest zasługą ekipy sędziowskiej, z Markiem Lewandowskim na czele, którzy się chyba ani razu nie pomylili. Sędzia główny, dostrzegając przejawy ostrzejszej gry, nie wyciągał od razu żółtych kartek, lecz spokojnie rozmawiał z faulującymi skutecznie chłodząc gorętsze głowy.
Wróciła też dobra atmosfera na trybuny i to pomimo kilku odśpiewanych piosenek „sławiących” drużynę z Łazienkowskiej, ale bez zbytniej zapalczywości. Wiecie, że nie jestem miłośnikiem tych śpiewów, ale wszak był to mecz z TĄ właśnie drużyna, więc skoro już trzeba to zaśpiewać, to w sumie miejsce i czas tych śpiewów były jakby bardziej usprawiedliwione.
Podkreślić należy jeszcze upamiętniającą Powstanie Warszawskie oprawę, przygotowaną przez naszych kolegów.
Nie obyło się bez kilku zgrzytów, trzeba przyznać w żadnym przypadku niezawinionych przez naszą publiczność. „Bohaterem” pierwszej był sam pan prezes naszych rywali, który w towarzystwie kilku towarzyszy usiłował w sposób prowokacyjny dostać się na stadion i wmieszać się w tłum naszych. Biletów im nie sprzedano i panowie zmyli się spod stadionu. Pytaniem pozostaje co pan prezes i jego obstawa chcieli zademonstrować. To było przed meczem, a po jego zakończeniu swój kamyczek do ogródka oparów absurdu postanowili dołożyć „stróże porządku”. Otóż opuszczającym spokojnie i w zupełnie nie agresywnych nastrojach sympatykom Polonii dzielne siły prewencji, w obowiązkowych kominiarkach, bojowym rynsztunku, ekipie wyposażonej w konie, psy i co tam jeszcze zafundowały zwężenie bramy do przepustowości pojedynczych osób, co spowodowało ścisk pod bramą. Wychodzących szeregiem i bardzo wolno ludzi pracowicie filmowano. Tu też się ciśnie na usta pytanie: czy policji naprawdę zależało na wywołaniu jakiejś zawieruchy? Czy naprawdę do tych zakutych w hełmy głów nie dociera, że tego typu zachowania mogą tylko prowokować, że gdyby to było gdzie indziej, a nie na słynącej z wstrzemięźliwości kibicowskiej Polonii, to mogłoby dojść do przepychanek i zawirowań. Myślę, że trzeba stawiać takie pytania, a nie później robić dramatyczne reportaże pokazujące „rozwydrzonych kiboli”. Osoby odpowiedzialne za prewencję w policji powinny zadać sobie te pytania!
Przejdźmy do ocen. Zagraliśmy w składzie: Paweł Błesznowski, Piotr Tyburski, Wojciech Szymanek, Grzegorz Wojdyga, Rafał Kosiec, Dominik Lemanek, Adrian Ligienza, Piotr Augustyniak, Michał Steć, Adam Czerkas i Aleksander Tomaszewski. Na zmianach zobaczyliśmy jeszcze Mateusza Glińskiego, Marcina Kruczyka i Krystiana Pieczarę.
Jak napisałem powyżej drużyna zagrała dziś dobrze. Gdybym miał kogoś wyróżniać to Wojtka, Piotrka, Adama, tradycyjnie już ostatnio Olka i Krystiana (fajne wejście – wszedł i po kilku sekundach strzelił!). Inni też mieli dobre momenty – dziś cała drużyna zasłużyła na uznanie i pochwałę, co nie jest częste w przypadku przegranego meczu. Jeśli miałbym kogoś krytykować to byłby to również w przekroju meczu dobry Adrian, który jednak walnął kardynalnego babola, wystawiając piłkę Szwochowi tak precyzyjnie, jak nie umieli tego zrobić jego wszyscy partnerzy przez cały czas trwania spotkania. No cóż, zdarza się, oby już ostatni raz , bo miewamy za dużo takich zagrań w ostatnich czasach, przez co gubimy punkty.
Do końca rundy mamy jeszcze cztery mecze, w tym trudny wyjazd do liderującego Radomiaka. Uważam, że licząc ostrożnie, grając tak jak dzisiaj, jesteśmy w stanie uzbierać w tych spotkaniach nie mniej niż 7 punktów, a to przy „płaskiej” tabeli powinno podnieść nas na wyższą pozycję niż w tej chwili.