Jerzy Piekarzewski: całe życie dla klubu – recenzja filmu

Wczoraj w kinie Wisła na warszawskim Żoliborzu odbyła się premiera filmu „Jerzy Piekarzewski – całe życie dla klubu”. Projekcja zebrała sporą widownię i, co warto zaznaczyć, duże oklaski w kilku miejscach. A jaki był to film?

Jerzy Piekarzewski: całe życie dla klubu

Debiut produkcyjny Piotra Kubiaczyka nie był na pewno łatwy. Wraz z reżyserem Konradem Aksimowiczem (reżyser i scenarzysta) mierzyli się z pomnikiem, legendą, człowiekiem, bez którego Polonii mogłoby już nie być.

W moim odczuciu jako człowieka, który poznał „Pekina”, nie było to zadanie proste. Większość z nas znała go jako starszego, uśmiechniętego i dowcipnego (w tym starym praskim stylu) Warszawiaka zakochanego bez pamięci w swojej jedynej miłości – warszawskiej Polonii. Autorzy przystępując do opowieści, starali się balansować między nim a jego muzą. Po obejrzeniu pewne jest, że te dwa światy przenikają się i momentami stają się jednością, bo Piekarzewski to Polonia, a Polonia to Piekarzewski. Bohater filmu jest współczesnym odpowiednikiem Stanisława Wokulskiego, który podobnie jak on jest na tyle bystrym człowiekiem, że gdyby nie Polonia mógłby być jednym ze znaczniejszych osób w stolicy. Polonia jest jego tlenem i dzieckiem, jest też i jego kotwicą, która ściąga go na dno. Jest więc też współczesnym Syzyfem, który tocząc kamień będący alegorią naszego klubu, doprowadził go na szczyt, spadł z niego, ale nie poddał się, bo do ostatnich sił z nim pozostał.

Istotną część filmu stanowi także pokazanie Piekarzewskiego jako człowieka, który – co zaskakuje – miał także życie poza K6. Wypowiedzi członków rodziny i kolegi z Woli wskazują, że był to człowiek także i rodzinnym, choć rzecz jasna jego faworytą była zawsze Polonia.

Dla mnie dużym plusem filmu jest także to, że twórcy nie hamowali i nie tuszowali samego „Pekina”. W nagraniach z udziałem prezesa Jerzy Piekarzewski jest sobą. Idącym swoją ścieżką, uśmiechniętym działaczem lat ‘80-’90 z tym przemiłym żartem, który zjednywał swoich rozmówców. Nie brakuje wypowiedzi, które montażyści mogliby spokojnie wyciąć, ale… zabrałoby to istotę „Pekina”, człowieka szczerego i potrafiącego w prosty sposób powiedzieć, co myśli i jak by się za to zabrał.

Historia życia Piekarzewskiego to fabuła na serial, więc ta krótka chwila spędzona z prezesem pozostawia niedosyt, że jest to tak krótkie, że znów pojawił się na chwilę i szybko odszedł. Przypomina jednak, że on tak naprawdę nigdy nie odszedł. Czai się gdzieś z boku, bo było go zawsze pełno. Na pewno ma swoje zdanie i chce dla Polonii jak najlepiej.

Wypada teraz tylko czekać na to, aż Kubiaczyk i spółka namówią jakieś większe medium (seans kinowy filmu ma na pewno odbyć się jeszcze w Bielsku-Białej, skąd pochodzą animowane fragmenty opowieści) na przedstawienie tej historii szerszemu gronu odbiorców. Ja po cichu liczę, że ekipa zaskoczy mnie „wariantem Vegi”* i ten film rozrośnie się kiedyś do serialu i pozwoli się nam spotkać z Jurkiem na jeszcze dłużej…

* Patryk Vega kręcąc swoje „dzieła”, nie chcąc marnować materiału, serwuje widzom najpierw „streszczenie” opowieści w ramach filmu, a następnie rozwija je w wersji dłuższej – serialowej.

Author: Kwikster

Barwy moro, ciemny kaptur, Kwik to dziwny bywa stwór, o swej Polonii marzy dzień i noc i w Gwiezdnych Wojen wierzy moc [wierszyk z czasów ogólniaka... niezmiennie na czasie ;)]

3 thoughts on “Jerzy Piekarzewski: całe życie dla klubu – recenzja filmu

Dodaj komentarz