20. maja 2000 r. lekko po godzinie dwudziestej po świetnym meczu w derbach Warszawy, Polonia zdobyła drugi w swojej historii tytuł mistrza Polski. Tamtego dnia przypieczętowały go bramki Emmanuela Olisadebe, Tomasza Wieszczyckiego i Macieja Bykowskiego. Do historii przeszedł szczególnie ten zdobyty przez „Emsiego”, który po świetnym podaniu Arkadiusza Bąka najpierw uciekł Jackowi Zielińskiemu i Maciejowi Murawskiemu, a następnie piękną podcinką pokonał Zbigniewa Robakiewicza.
Chciałbym w tym momencie powiedzieć, że ten widok ucieszył mnie bardzo. Niestety ten moment przyszło mi zobaczyć dopiero kilka lat później. Moja euforia powstała po przeczytaniu krótkiego komunikatu na telegazecie, która w miarę w porządku informowała o wynikach naszej ligi. Pamiętam natomiast swoją radość połączoną z niedowierzaniem gdy chwilę po meczu wyszedłem z domu i spotkałem kolegów. Stwierdzili, że jestem nie swój. Gdy wybełkotałem, że Polonia zdobyła mistrzostwo na Legii, nie mogli uwierzyć: – Ale jak to? Nie cieszysz się? To było coś niebywałego. W końcu Polonii kibicowałem od zaledwie półtora roku!
Jedynym łącznikiem ze stołecznym klubem poza wspomnianą telegazetą były dla mnie w tamtym okresie gazety – tygodnik „Piłka nożna”, „Bravo Sport” czy też plakatowy „Mega Sport”. W sumie po latach czuję spory niesmak związany z ilością publikacji, które widywałem w powyższych periodykach, ale w sumie od tamtego momentu dużo się nie zmieniło. Pisze się o Legii, Lechu, coraz mniej o Wiśle Kraków. W tamtym czasie podobnie było z tekstami o „Czarnych Koszulach” i Ruchu Chorzów, który do końca walczył z nami o tytuł.
Niestety z tamtego okresu nie posiadam żadnych zdjęć związanych z Polonią. W piwnicy lub składziku odnalazłbym pewnie stare wycinki lub statystyki, które pieczołowicie prowadziłem jako 13-latek. Może kiedyś się nimi pochwalę. Na dziś wystarczyć muszą tylko wspomnienia, a te można podsumować podobnie jak narrator dokumentu Canal+ o naszym tryumfie: Bardzo pokrętna była droga warszawskiej Polonii do drugiego w jej historii tytułu mistrzostwa Polski.
Poloniści swoje podboje rozpoczynali jako piąta ekipa sezonu 1998/99 (ligę wygrała Wisła Kraków Bogusława Cupiała, zostawiają za sobą Widzewa Łódź, Legię, Lecha i Polonię). Z uwagi na to, że nie było łatwo ze źródłami (stałe łącze internetowe miałem dopiero od 2003 roku) nie wiedziałem o wicemistrzostwie Polski z 1998 roku i tym, że to piąte miejsce było niejako lekkim rozczarowaniem. Mnie w tamtym momencie cieszyło, że mój klub gra w pucharach, a one były świetnym sprawdzianem przez ligą, która rozpoczynała się w lipcu.
„Czarne Koszule” szły w tych rozgrywkach jak burza. Pokonały Tiligul Tiraspol (4:0, 0:0), FC Kobenhavn (1:1, 3:0), Vasas Budapeszt (2:0, 2:1). Przeszkodą nie do przejścia okazał się dopiero francuski FC Metz, który najpierw nad Mozelą rozbił nas 5:0, a potem w Warszawie pozwolił sobie tylko na stratę dwóch punktów (1:1).
Zespół był silny mimo letnich ubytków (kadrę opuścili: trener Wojciech Małowiejski oraz wyróżniający się piłkarze: Marcin Jałocha, Krzysztof Sadzawicki, Bartosz Tarachulski, Grzegorz Wędzyński i Piotr Wojdyga) był dość dobry. Latem przy ul. Konwiktorskiej pojawili się gracze wyraziści, których wielu z nas zapamięta na dłużej: obdarzony atomowym uderzeniem Przemysław Boldt, baby face killer Tomasz Ciesielski i sympatyczny Emmanuel Ekwueme, dzięki któremu do klubu trafi kilku jego braci.
Zespół miał poprowadzić debiutant Dariusz Wdowczyk, któremu po występach w szkockim Celticu Glasgow i angielskim Reading FC, przypadło kończenie kariery właśnie przy K6 (swój ostatni mecz ligowy rozegrał przeciwko Widzewowi Łódź (1:4), 13 września 1998 r.). Wspomagać miał go menadżer Jerzy Engel. Do tej pory popularna jest anegdotka dotycząca motywacji. Według niej po dziesięciu minutach suszenia głów przez „Wdowca” następowały celne uwagi Engela. Czy to prawda? Jasno nikt nie chce tego potwierdzać, ale jedno jest pewne, ten duet dał nam dużo powodów do radości.
Polonia rozpoczęła bardzo dobrze. Zremisowała w Łodzi z wicemistrzem Polski, Widzewem (1:1), a następnie punktowała z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski (1:0), Pogonią Szczecin (4:0), Stomilem Olsztyn (0:0), Lechem Poznań (3:1), Ruchem Radzionków (4:1). Zimny prysznic tak dobrze dysponowanej Polonii sprawił dopiero Ruch Chorzów (0:2), który dzięki Maciejowi Mizi wywiózł trzy punkty w Konwiktorskiej. Porażka nie złamała drużyny Wdowczyka i Engela.
Poloniści robili po prostu swoje. Punktowali w lidze, dzięki czemu po zwycięstwie w 10 kolejce z Górnikiem w Zabrzu (1:0, po golu Ekwueme) po raz pierwszy od 1946 roku zajął pierwsze miejsce w tabeli (choć prywatnie uważam, że ta analogia jest trochę na wyrost, bo w ’46 ligi nie było – przyp. K.). Na fotelu lidera niestety nie zasiedliśmy na długo, bo po remisie z Zagłębiem Lubin (1:1), znów musieliśmy walczyć o palmę pierwszeństwa.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że poza świetną postawą w lidze „Czarnym Koszulom” wspaniale szło w rozgrywkach pucharowych. Kolejne zwycięstwa pozwalały na awanse do kolejnych faz Pucharu Polski i odkurzonego Pucharu Ligi Polskiej (później Puchar Ekstraklasy). W tych drugich formą błyszczał przede wszystkim Igor Gołaszewski, który finalnie został królem strzelców tych rozgrywek, ale o tym będzie też i dalej.
Jesienią warto wspomnieć wygraną w Krakowie z silną Wisłą (3:2) po golu młodziutkiego Piotra Dziewickiego, srogie przekręty „fryzjerskie” we Wronkach (0:5 i dwie czerwone kartki dla naszych obrońców) i remis z Legią (1:1) przy K6. W tym drugim meczu punkt wyszarpaliśmy na kilka chwil przed końcem spotkania, dzięki bramce Bąka z rzutu karnego w 90 minucie spotkania.
Zimą ówczesny właściciel klubu, Janusz Romanowski, postanowił wzmocnić zespół Wdowczyka (Engel objął posadę selekcjonara S-kadry po Januszu Wójciku). Tym sposobem do klubu trafił zdolni Maciej Bykowski, Tomasz Kiełbowicz i Jacek Paszulewicz, doświadczony Tomasz Wieszczycki i powracający po chorwackich wojażach Gražvydas Mikulėnas. Jak się później okazało Romanowski zapewnił Wdowczykowi sporą siłę ognia: Wieszczycki zdobył 6 bramek, a „Kiełbik” 5. Martwiły tylko wyniki sparingów. Polonia nie wygrała żadnego meczu w okresie przygotowawczym.
Przełamanie przyszło w doskonałym momencie. Kiełbowicz początek wiosny miał wyborny. Dzięki jego „rogalowi” wygraliśmy z Widzewem przy K6 (1:0). Polonia była znów rozpędzona, a Maciej Szczęsny i Mariusz Liberda śrubowali klubowy rekord meczów bez straty gola. „Czarne Koszule” musiały wyhamować w Chorzowie. W tamtym czasie poloniści prezentowali angielski futbol. Było twardo i skutecznie. Drużyna była skonsolidowana, nie tylko piłkarsko, ale i prywatnie. Gdy do tego dołożymy świetną dyspozycję wspomnianych wyżej „Wieszcza” i Kiełbowicza oraz coraz jaśniej świecącą gwiazdę Olisadebe mamy przepis na sukces.
Polonia w tamtej rundzie wysoko pokonała Lecha (5:0), Pogoń Szczecin (4:0) i ograła aktualnego mistrza Polski, Wisłę Kraków (2:1), po pamiętnym meczu, który przedłużono aż o 8 minut. Było pięknie! Żeby jednak oddać sprawiedliwość – „Biała gwiazda” zrewanżowała się Polonii w Pucharze Polski, eliminując ją w 1/2 finału Pucharu Polski. W Pucharze Ligi brylował „Konik”, dzięki któremu 25 kwietnia 2000 roku „Czarne Koszule” w finale rozgrywek zagrały przy Ł3 z Legią. W tym spotkaniu Gołaszewski zdobył swoją 6 bramkę w rozgrywkach. Zwycięstwo przypieczętował Boldt, który pokonał w 90 minucie Robakiewicza. W przypływie radości PZPN zapomniał o nagrodzie dla „Konika”. Tym sposobem były lekkoatleta z Płońska nie otrzymał nowego samochodu…
Po preludium w PLP przyszedł czas na tryumf w lidze, który osiągnęliśmy dokładnie 20 lat temu na Ł3, stadionie gdzie poloniści do 2001 roku święcili wszystkie poprzednie tytuły. Fetę mistrzowską włodarze zorganizowali cztery dni później po meczu z Odrą Wodzisław Śląski (4:1). Był koncert zespołu „Ich troje”, spadochroniarze, pamiątkowe korony i medale.
Sezon rozbudził wiele nadziei. Mieliśmy zamieszać w Lidze Mistrzów i skłonić miejskich rajców do modernizacji stadionu. Mimo tego, że z tamtego okresu pozostały tylko wspomnienia, to dostrzegam pewną analogię w osobie właściciela i szansach oraz niegasnące w polonistach nadzieje. Kiedyś w końcu musi znów być pięknie!
Ps. Statystyki i jakieś szczegóły za jakiś czas…
To już 20 lat minęło ? Taki jestem stary ?
Oby nasz właściciel miał cierpliwość, zapał i nie ulegał byle doradcom . O finanse się na razie nie obawiam. Jedyne czego się obawiam, to reakcji władz Warszawy. Ratusz już nie raz wykręcał numery a i Cwks ma tam pewnie większe wpływy niż my.
Szybko czas leci…
Widze ze nie tylko ja ale wiecej kibicow zaczyna to zaznaczac ze jedynie czego sie obawjaja to polityki w miescie….troche zal najstarszy klub istniejacy Warszawy a kibiece sie wladz miejskich obawiaja….smutne….