Po wyróżnieniu w swoim rankingu zespołu Polonii z lat ’20 poprzedniego stulecia na portalu Weszło! znalazło się wspomnienie „Czarnych Koszul”, których siłę zbudował Janusz Romanowski. Tym sposobem możemy przeczytać kolejny tekst Leszka Milewskiego i Jakuba Olkiewicza ze wspomnieniem drużyny, która w latach 1998-2003 stanowiła o sile polskiej ekstraklasy.
W 1996 roku Legię opuszcza Janusz Romanowski, w latach 90-tych jeden z najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki, potrafiący sypnąć kasą tak, żeby stworzyć Legię godną ćwierćfinału Champions League. Romanowski zabiera zabawki tylko za miedzę. Na początku jest na bogato, w Polonii niczego nie brakuje. Sytuacja zacznie się komplikować dopiero po 2000 roku, z czasem do tego stopnia, że piłkarze miesiącami będą czekać na pensje i to mimo, że „Czarne Koszule” sprzedawały niektórych zawodników za grubsze pieniądze. Romanowski przejmował jednak większość tej kwoty.
Ale zawodnicy, których miała wtedy Polonia… aż dziesięciu polonistów w tamtej erze zagrało w kadrze. Zespół z Konwiktorskiej reprezentowali bracia Żewłakow, Mariusz Pawlak, Tomas Žvirgždauskas, Janusz Gałuszka, Piotr Dziewicki, Mariusz Liberda, Piotr Wojdyga, Arkadiusz Bąk (król strzelców w sezonie 1997/98), Jacek Dąbrowski, Igor Gołaszewski, Grzegorz Wędzyński, Dariusz Dziekanowski (choć, rzecz jasna, u swego schyłku), Marcin Jałocha, Grzegorz Lewandowski, Gražvydas Mikulėnas, Maciej Szczęsny, Arkadiusz Kaliszan, Marcin Kuś, Tomasz Kiełbowicz, Emmanuel Ekwueme, Tomasz Wieszczycki, Maciej Bykowski, Paweł Kaczorowski czy Robertas Poškus. W sztabie trenerskim – choćby Krzysztof Dowhań.
No ale jednak przede wszystkim w zespole on – Emmanuel Olisadebe.
Trzeba powiedzieć jasno: niektóre z transferów Romanowskiego do Polonii były absolutnymi hitami, może przyćmionymi tylko tym, że akurat jeszcze większe hity robiła Wisła Bogusława Cupiała. Majstersztykiem było skaperowanie „Wieszcza”, ściągnięcie Szczęsnego. Grzegorz Lewandowski przyjeżdżał z Francji. Poškus wybijał się w Widzewie. Przy tym Polonia nie zapominała o szkoleniu, był dopływ graczy.
Olisadebe, na tym tle, wcale hitem nie był. Ot, chłopak z Nigerii. Testowany przez Wisłę chłopak, w którym coś dostrzegł Jerzy Engel, choć początkowo miano do „Oliego” liczne obiekcje. Wspomina Mariusz Pawlak: – Początek miał trudny. Do Wisły przyjechała grupa czarnoskórych, zdawali egzamin podczas sparingu na śniegu. Został tylko Oli, ale nie wyróżniał się niczym poza szybkością i może siłą. Traktowaliśmy go na treningach zdecydowanie ostrzej niż na przykład Arka Bąka, który prowadził nam grę. Widzieliśmy, że Oli odstawia nogę. Treningi traktował ulgowo. Do naszej drużyny taki zawodnik nie pasował. Chcieliśmy pokazać, że też musi walczyć. Emmanuel się z tym otrzaskał, nauczył, a potem widać było to też w reprezentacji – boksował się z obrońcami Ukrainy czy Norwegii.
A tu wspomina Piotr Dziewicki: „Emsi” przychodząc do nas wszedł w rytm regularnych kontuzji mięśniowych. Ludzie w klubie wieszali na nim psy, zawodnicy również. Niezadowolenie było później jeszcze większe, bo nie rozumieli pewnych rzeczy. Trenerzy Dariusz Wdowczyk i Engel wraz ze sztabem medycznym i zespołem fizjoterapeutów doszli do wniosku, że „Oliego” trzeba objąć treningiem indywidualnym. Dziś standard. wtedy jednak nie. „Emsi” był prawdziwym szybkościowcem. Włókien mięśniowych białych tych szybkokurczliwych, miał zdecydowaną przewagę nad włóknami wolnokurczliwymi, więc źle znosił zajęcia skierowane na wytrzymałość i od tego łapał urazy. Jego treningi indywidualne były naprawdę indywidualne: biegamy po górach z trenerem Wojciechem Małowiejskim, zima. My biegamy, a „Emsi” po tych górach chodzi. Wiadomo, że to rodzi uszczypliwości, choć z punktu widzenia przygotowań i etapu na którym się znajdowaliśmy Olisadebe wykonywał tą samą pracę, nie szkodzi, że wolniej. Nie wszyscy to w szatni rozumieli. Ale gdy w końcu doszedł do formy był nie do zatrzymania, wtedy jego postrzeganie się zmieniło. To była eksplozja. Bez niego mistrzostwa byśmy nie zdobyli. Jestem pewny, że gdyby nie tamte decyzje trenerów i sztabu medycznego, „Emsi” nie odniósłby takiego sukcesu.
Olisadebe dał zarobić, Olisadebe został w trybie nagłym – a nawet zagadkowym, biorąc pod uwagę, że w naturalizację wplątany był ślub, o którym dziś żadna ze stron nie chce się wypowiadać – zaadaptowany do kadry. O sile tamtej Polonii mówi nie tylko fakt, że Engel odszedł stąd do kadry, tylko, że do pewnego stopnia wciąż, na wczesnym etapie selekcjonerki, tej Polonii pomagał.
Po tytule odbył się koncert Michała Wiśniewskiego, świętowano generalnie na swoich obiektach. Zespół fetował tytuł w Konstancinie. Igor Gołaszewski: Byli piłkarze, cały zarząd. Potem zostawili nas samych, z wypełnionym barkiem do dyspozycji. Dwa dni balangi, ale następny mecz wygraliśmy, także nie zaważyło to na naszej formie. Czy w barku coś zostało? Nie pamiętam. Moja świadomość była mocno ograniczona.
Podsumujmy złote lata:
- W 1997/1998 – wicemistrz Polski (w Pucharze UEFA przeszli Sadam Talin, odpadli z Dynamem Moskwa)
- W 1998/1999 – piąte miejsce w lidze, ale półfinalista pucharu Intertoto (przeszli Tiligul Tyraspol, FC Kopehnagę, Vasas, odpadli z Metz)
- W 1999/2000 – mistrz Polski, zapewniający sobie tytuł na Legii, gdzie również triumfował w Pucharze Ligi. Ligę wygrała aż dziewięcioma punktami przewagi nad Wisłą Kraków.
- W 2000/2001 – Puchar Polski.
Tytuł dał walkę o Ligę Mistrzów, gdzie Polonia na pewno w eliminacjach Polonia nie statystowała. Ogranie 7:4 w dwumeczu mistrza Rumunii, Rapidu Bukareszt, ma poważną wymowę. Tak samo jak fakt, że Polonia wynajęła wtedy miejsca w najdroższym hotelu Bukaresztu.
Potem „Czarne Koszule” trafiły na grę o wszystko z Panathinaikosem – 2:2, 1:2, brakło nie tak znowu wiele, szczególnie, że nad rewanżem unoszą się kontrowersje. Dziewicki wspomina: Remis u nas, 1:2 wyjazdowe, gdzie mimo gry w dziesiątkę przez większość spotkania graliśmy dobrze… Kto wie jak by to się ułożyło, gdybyśmy mieli trochę więcej skuteczności, bo w Płocku mogło być równie dobrze 5:2. Albo chociaż gdyby nie ta czerwona kartka w Grecji, z którą się nie zgadzam… powiem tak, to były dziwny mecz. I tak to zostawmy.
Może gdyby Polonia do Champions League awansowała, potoczyłoby się to inaczej. A może nie, pieniądze w klubach Romanowskiego miały specyficzny obieg. Zespół pozostał konkurencyjny w trudniejszych czasach, potrafił ograć w jednym z pucharowych spotkań 2:0 Porto, należał do czołówki, ale to już były ostatki.