Na portalu „Weszło!” pojawił się wywiad z Markiem Sokołowskim, byłym pomocnikiem „Czarnych Koszul”, który obecnie szkółkę piłkarską i fundację, która ma pomagać byłym sportowcom. Znajdziecie w niej sporo o „Krokodylu”…
Sokołowski dołączył do Polonii po tym jak prezes Józef Wojciechowski przejął Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski. To dzięki niemu w piłkarskim słowniku zagościło słówko „centrostrzał”. Wiecie jak powstało? Żelek Żyżyński zapytał: – To był strzał czy dośrodkowanie? – Centrostrzał. I poszło. Miała być bardziej wrzutka niż strzał, wiadomo. Fajnie, że wszyscy do tego wracają. A bramka była bardzo piękna!
Wśród anegdotek dotyczących czasu spędzonego w Polonii Sokołowski pochwalił się szczegółami dotyczącymi rozmowy z prezesem Wojciechowskim po tym jak skrytykował Michała Gliwę za interwencję w meczu ze Śląskiem Wrocław (2:2). Miałem spotkanie z prezesem, oczywiście, tylko że jak przedstawiłem mu swoje argumenty, to jak to powiedziałem i co się stało na meczu, żadnej kary nie było. Była taka sytuacja – 90 minuta meczu, rzut wolny, w bramce mieliśmy „Gliwkę”, który nie był doświadczony. Przed samą wrzutką mówię mu: – Michał, nie rób z siebie bohatera. Co by się nie działo, nie wychodź z bramki, dwa zespoły w całości są w polu karnym. – Dobra.
Wrzutka na jedenasty metr, a „Gliwka”… leci jak supermen. Przemysław Kaźmierczak wsadził głową do pustej bramki, remis 2:2, dziękuję. A Wojciechowski bardzo nie lubił remisować. Wezwali mnie wkurzonego do wywiadu i powiedziałem, jak powiedziałem – że gdyby był bardziej doświadczonym bramkarzem, to by inaczej się zachował. Tylko tyle, nie skrytykowałem go. Prezes przyznał mi rację. Potem wezwał do siebie Gliwę.
– Marek tak ci mówił?
– Tak.
– To po co wychodziłeś?!
Wszyscy w szatni darli ze mnie łacha, że Wojciechowski mnie wywali albo wlepi milion złotych kary. Jeszcze zdenerwował mnie wtedy felieton Grzegorza Mielcarskiego w „Przeglądzie”, który mocno się oburzył, a nie znał szczegółów. A moja wypowiedź była taka, jak ja powiedziałem, a nie taka jak usłyszał od kogoś Wojciechowski.
Kwestia zwolnienia, o którym można dowiedzieć się z prasy. Sokołowski uważa, że gorzej było na lunchach z szefem. Wyglądało to tak – my jedliśmy, a on wszystkich po kolei opierdzielał. Nie było piłkarza, na którego by nie nakrzyczał, a przy tym wypijał dwie butelki wina. To było naprawdę chamskie. Potrafił zdołować człowieka. Wojciechowski potrafi zachować się jak rodowity cham, taki z krwi i kości. Mając gdzieś odczucia swoich pracowników. Przy Wojciechowskim kręcił się Józef Oleksy. Przyszliśmy na jeden z lunchy, ale Wojciechowskiego nie było, więc wszyscy czekaliśmy, a Oleksy rozmawiał w międzyczasie z kimś przez telefon. Po jakimś czasie Wojciechowski wpadł do sali i zobaczył Oleksego. – Co ty kurwa robisz? Dzwonił teraz kurwa będziesz? Złapał za jego telefon i cisnął nim przez cały korytarz, a miał on może ze sto metrów. Oleksy spuścił głowę w dół i pobiegł za telefonem. Wojciechowski pytał zadowolony z siebie: – Boicie się teraz, co?
Czasem po słabszym meczu Wojciechowski potrafił zmienić piłkarzom menu. – Moi robotnicy by lepiej zagrali, więc będziecie jeść to, co je się na budowie. W przerwie miedzy treningami przywozili nam wtedy bułkę i flaki, a my musieliśmy je jeść. Poważnie – wspomina Sokołowski. Tamtą przygodę najgorzej przeżył César Cortés, który zwariował jak to zobaczył. Nie wiedział, co tam pływa w tej zupie.
Wojciechowski mocno atakował Euzebiusza Smolarka, którego do Polonii ściągnął za grube pieniądze. Tak samo. Miał swoich ulubieńców. Tak było ze Smolarkiem, do którego nie mówił „Ebi”, ale „Edi”.
– A ty, Edi, faken, ile bramek mi obiecałeś? Ile?!
– Dziesięć.
– A ile, faken, strzeliłeś?!
– No trzy.
– No to kurwa! Zapierdalaj na trening!!! Trenuj, bo cię wypierdolę!!! Trenuj kurwa!!!
Do Gliwy kiedyś mocno się doczepił.
– A ty, młody, to co, kurwa, ty prawiczek jesteś?
– …
– Taki pospinany jakiś młody jesteś. Ja nie wiem, może ci dupy jakieś załatwię? Co? Chcesz dupy? Załatwić dupy?
Według Sokołowskiego czasy Wojciechowskiego mogłyby wyglądać lepiej, gdyby Polonia odnosiła sukcesy. Jakby był wynik, mistrzostwo Polski, to wydałby setki milionów. Takim był człowiekiem. Zapłaci dużo, ale za rezultat. Po pierwszym sezonie awansowaliśmy do eliminacji pucharów. Graliśmy w Podgoricy, bardzo ciężki rywal. Przyjechaliśmy cztery dni wcześniej, żeby się zaaklimatyzować. Wygraliśmy tam 2:0. Mieszkaliśmy w malowniczej miejscowości pod Podgoricą, a Wojciechowski w najdroższym hotelu w samej Podgoricy. Po meczu zaprosił nas wszystkich do tego najdroższego hotelu, zarezerwował całą górę, jedzenie, picie. Szok. Nie musiał tego zrobić, ale miał gest. To kosztowało kupę kasy. Po prostu się cieszył. Potem uważał, że ktoś go oszukał. Nie potrafił pojąć, jak to jest, że płacił dużo pieniędzy, a nie było wyniku. Nie rozumiał, co to sport. Wszystko mierzył zarobkami. Pamiętam, jak przyjechała do nas Odra Wodzisław Śląski. Wojciechowski mówił: – Edi, ty zarabiasz tyle, co ich cały zespół w miesiąc. Ile bramek masz strzelić? No ile ma strzelić, jedenaście? Wojciechowski tak po prostu widział świat. Barwna postać, to na pewno. Chęci miał szczere, pieniądze miał, pasję do piłki też, ale się pogubił, miał takich podpowiadaczy, jakich miał. Jakby w tym mieście był taki Zbigniew Drzymała, ale z zapałem i pieniędzmi Wojciechowskiego, stworzyłby imperium. Drzymała szanował pieniądze. Ale miał też ich mniej niż Wojciechowski.
Wychowanek BBTS Komorowice przyznał, że niezbyt dobrze wspominał pobyt w Warszawie. Warszawa to najgorsze miasto, w którym mieszkałem. Nie mogłem patrzeć na te korki, na tych wszystkich ludzi. Nie dość, że klub był nieprzygotowany, to jeszcze ta atmosfera stolicy. Jak zobaczyłem, że w Grodzisku żyje 12 tysięcy mieszkańców, a w centrum nie ma żywej duszy, to myślałem, że nie wytrzymam nawet pół roku. A spędziłem tam cztery lata, gdy wyjeżdżałem, to łezka kręciła się w oku. Do Poznania blisko, nie było problemu jak chciało się jechać na zakupy, na stadion miałem dwie minuty. Nie potrzeba mi było imprez czy dyskotek. Niektórzy się pogubili, kasyna czy inne rzeczy, ale mnie nigdy do tego nie ciągnęło. Dochodziły jeszcze do tego interesy, które żona prowadziła w Bielsku, więc nie była ze mną na co dzień w Warszawie. Przyjeżdżała na tydzień, a potem wracała do Bielska. To nie to samo.
Mieszkałem koło Arkadii, dużego domu handlowego. Raz po treningu poszliśmy tam z chłopakami na sushi – był Igor Kozioł, Jarek Lato, Radek Majdan. Przyszedł facet z restauracji i powiedział: – Panowie, posiedźcie jeszcze chwilę, bo pod knajpą latają paparazzi.
Była 22:00, ochroniarze musieli ich przepędzać, bo na drugi dzień pojawiłby się artykuł, że Polonia bawi się po nocach. Stolica, niby można się z tym pogodzić, ale było to… ciekawe. Człowiek nawet nie mógł iść na sushi i napić się piwa, bo potem napiszą, że Sokołowski z Majdanem wypili sto piw.
Całą rozmowę znajdziecie na portalu „Weszło!” [link]