Łukasz Trałka nie lubił udzielać wywiadów. Niedawno udało się Izie Koprowiak przeprowadzić z nim dość szczerą rozmowę, w której wspomniał czas spędzony w Polonii oraz prezesa Józefa Wojciechowskiego.
Trałkę przy K6 żegnano ostro. Jak to zapamiętał? – To była konsekwencja tego, co działo się na zakończenie sezonu, po przegranym meczu z Zagłębiem Lubin. Kibice podeszli do bramy, krzyczeli, więc nie mogłem spuścić głowy, udawać, że tego nie słyszę. Też mam emocje. Odpowiedziałem. Kiedy przyjechałem do Warszawy z Lechem, cały stadion mnie wyzywał. Wtedy bolało. W końcu spędziłem tam trzy i pół roku, byłem kapitanem. I do tej pory dobrze wspominam czasy Polonii. To był fajny klimat, taki swojski, jak teraz warciany.
Były piłkarz „Czarnych Koszul” wspomniał także prezesa Wojciechowskiego. Pomocnik Warty Poznań twierdzi, że brakuje takich ludzi w polskim futbolu. – Wkładał w klub prywatne pieniądze, ogromne sumy. Szkoda, że nie miał wokół siebie ludzi, którym mógłby zaufać – przyznał w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Wojciechowski Trałkę docenił w 2010 r. Prezes zabrał wtedy do Barcelony jego i Adriana Mierzejewskiego na „El Clasico” do Barcelony. – Prywatny samolot. Sushi, szampany, na pokładzie było wszystko. Rozsiedliśmy się z „Mierzejem” wygodnie w fotelach, prezes Wojciechowski miał swoją lożę, za drzwiami była jego sypialnia. Gdybym był sam, pewnie byłoby dziwnie. Ale z „Mierzejem” czuliśmy się rewelacyjnie. Apartamenty nad samym morzem, po meczu poszliśmy na kolację. Kelnerka pytała, co podać, odpowiadał: wszystko. Było grubo. Zostawił tam równowartość dobrego samochodu – wspomina po latach zawodnik rozpoczynający swoją karierę w Ropczycach.
Dość ciekawie wyglądały wspomnienia dotyczące lunchów z prezesem. – Siadaliśmy przy okrągłym stole, każdy po kolei musiał powiedzieć, co sądzi o naszej grze. I czego by nie powiedział, była jazda. Ktoś stwierdził: „Mamy dobre boisko”, Józek na to: Co ty pierd… jest fatalne! Nie miało znaczenia, co mówimy. Jak jest lunch, musi być ostro. Po sezonie, w którym walczyliśmy o utrzymanie, zaprosił nas do siebie. Pozostaliśmy w lidze, wydawało się, że nas pochwali. A on wstał, stwierdził: „Po chu… się utrzymaliście?! Myślicie, że jestem zadowolony? Mogliście spaść, nie miałbym już z wami problemu!” Przez pierwszy kwadrans było nieprzyjemnie. Zagotował maszynę, musiał się wyżyć. Potem luz. Naprawdę dobrze go wspominam. To były fajnie czasy – opowiada w „PS” Trałka.
Defensywnego pomocnika zapamiętano także z „trałkowania”. – Za każdym razem osoba, która zadaje to pytanie sądzi, że to hasło jeszcze żyje. A ono dawno już umarło. Kiedyś było ciekawe, bo pierwsze. Początek Weszło!, memy nie były na porządku dziennym. Wydawało mi się, że zostałem potraktowany brutalnie, że to straszne, że cały czas kręcą ze mnie bekę. Teraz każdego dnia powstają setki memów. Ja byłem królikiem doświadczalnym. Pokazał mi to w szatni Sebastian Przyrowski, pomyślałem: śmieszne. Ale kiedy widziałem dziesiątą, setną przeróbkę, zaczynałem głupieć, nie wiedziałem, o co chodzi. Przez chwilę to jest fajnie, ale ile można? Musiałem to przemielić w głowie. Stosunkowo szybko złapałem dystans, choć po jakimś czasie wkurzało mnie już to pytanie. Nie lubiłem znów do tego wracać – opowiada Koprowiak zawodnik Warty.
Cały wywiad znajdziecie na stronie Przeglądu. Link w źródłach.
Okazał się człowiekiem bez charakteru.