W ramach serii „Poniedziałkowy sparing” Paweł Hajduczek na łamach portalu „Weszło!” wspomina czas spędzony w warszawskiej Polonii (2002/03-2003/04).
Hajduczek przyszedł do „Czarnych Koszul” na wiosnę w sezonie 2002/03. Do zespołu ściągał go trener Krzysztof Chrobak. – Mieliśmy dziewięć punktów straty do miejsca gwarantującego utrzymanie. Grali więc raczej doświadczeni zawodnicy, to nie był idealny czas, by wprowadzać zawodnika nieotrzaskanego z ligą. Drużyna fajna: Mariusz Mowlik, Marcin Drajer, Piotr Stokowiec, Emil Nowakowski, Dariusz Dźwigała. Janusz Romanowski miał hotel pod Warszawą, warunki super, wszystko było – prócz pieniędzy. Miałeś jedzenie, miałeś mieszkanie, naprzeciwko mieszkał Przemysław Saleta, ale z pensjami słabo. Co często jednak przekłada się na świetną atmosferę i tak też było. Posiedzieliśmy po meczu przy piwku, ale na pewno nie do jakiegoś upodlenia, zawsze z kulturą. Rodziny za ścianami, więc choćby chciał, nie było jak szaleć. Młodzi gdzieś tam wyjechali raz, drugi na miasto… – wspomina były defensywny pomocnik.
Jako piłkarz Polonii Hajduczek zaliczył także występy w Pucharze Intertoto. – Ja może się nie przebiłem, ale bardzo serdecznie ten czas wspominam, trenerów również. Nawet porażka w Intertoto z Tobołem Kostanaj. Wstyd. Ale przygoda: lecimy rozklekotanym samolotem, starszyzna dla znieczulenia musiała wypić po pięćdziesiątce i więcej. Na miejscu witają nas chlebem, który trzeba było ucałować. Do tego dziewczyny w tradycyjnych polskich strojach. Wychodzimy na miasto, ochrona za nami. Gościnność wspaniała, choć hotel koszmarny: pozdzierane wykładziny, te klimaty.
Całą rozmowę możecie przeczytać na stronie Weszło! [link]