Sobotnia „Gazeta Wyborcza” opisuje negatywną przemianę defensywy Polonii. Po znakomitej rundzie jesiennej blok obronny „Czarnych Koszul” jest dziurawy jak sito.
W 15 pierwszych ligowych spotkaniach tego sezonu „Czarne Koszule” straciły 13 bramek, o jedną mniej niż Legia i Lech, o jedną więcej niż – najlepszy w tej statystyce – Górnik Zabrze.
Po kolejnych siedmiu meczach już tak dobrze to nie wygląda. Obrona Polonii popadła w przeciętność, a – biorąc pod uwagę tylko mecze z tej rundy – w wielki kryzys. Wiosną tylko Lechia Gdańsk dała sobie strzelić więcej goli – 13, a tyle samo co drużyna z Konwiktorskiej Pogoń Szczecin i najbliższy przeciwnik polonistów Ruch Chorzów.
„Wyborcza” przyczyny złego stanu rzeczy upatruje w zimowej „rozbiórce” defensywy. W styczniu i lutym Polonię opuściło aż czterech obrońców – podstawowych, grających ze sobą regularnie przynajmniej rok: Marcin Baszczyński, Tomasz Brzyski (choć on za czasów obecnego trenera Piotra Stokowca najczęściej występował na lewej pomocy), Adam Kokoszka i Đorđe Čotra. Jeśli dodać do tego jeszcze kontuzję Dimitrije Injaca, który jesienią rozegrał kilka meczów jako stoper, dopełnia się obraz hekatomby.
W obliczu zmian i w myśl ofensywnej filozofii, której nie porzucili mimo trudnej sytuacji klubu, trenerzy Polonii zdecydowali się na nowy system gry. Najczęściej w tej rundzie Polonia gra trójką środkowych obrońców i dwójką ruchliwych skrzydłowych. To jeszcze jedna przyczyna słabości defensywy „Czarnych Koszul”. Kolejne to: błędy bramkarzy (Sebastiana Przyrowskiego z Legią, Mariusza Pawełka z Jagiellonią) i wyraźny spadek formy rewelacyjnie spisującego się w poprzedniej rundzie Adama Pazia. 20-latek zgubił dawną dynamikę, zadziorność i chyba również motywację. Ze Śląskiem żal było patrzeć na jego grę, dotrwał do końca meczu tylko dlatego, że nie było go na kogo wymienić.
W „GW” sprawę niesamowitego szczęścia warszawskiej Legii pragnie wyjaśnić Marek Saganowski. W błędy na korzyść rywala nie będziemy wnikać. Informujemy o tym tylko ze względu na to, że napastnik Legii powołuje się na jedną pomyłkę na niekorzyść lidera Ekstraklasy. – Po Polonii też moglibyśmy mówić, że gdyby Dominik Furman nie strzelił w doliczonym czasie gry, to sędzia by nas oszukał – mówi napastnik „Wojskowych”, przypominając, że na Konwiktorskiej w 87. minucie Łukasz Piątek strzelił gola na 1:1 ze spalonego.
W „Rzeczpospolitej” Bogusław Kaczmarek wspomina czasy Józefa Wojciechowskiego. – Muszą być, ale trzeba umieć je wydawać. Słyszę teraz gorzkie żale piłkarzy Polonii, że stoją nad przepaścią i nie mają z czego żyć. Współczuję im. Ale kiedy Józef Wojciechowski płacił im średnio po 50–60 tysięcy miesięcznie, nie wszyscy potrafili to uszanować. Wojciechowski był skarbem dla Polonii, a mógłby być dla całej piłki. On to lubił i wydawał swoje miliony. Ale otoczył się doradcami, z których prawie każdy na wszystkim się znał i wszystko wiedział. Wojciechowski im ufał, wydawał kolejne miliony, a sukcesów nie było – mówi i dodaje, że gdyby deweloper miał podobny charakter do Mariusza Waltera to mógłby osiągnąć w polskim futbolu więcej.
Również w „Rzepie” można przeczytać o Marcinie i Michale Żewłakow. Były snajper Polonii wyjaśnił dlaczego postanowił zakończyć karierę. – Miałem już dość. Coś, co przez prawie 20 lat sprawiało mi przyjemność, stało się nużące. Ile można słuchać w szatni tych samych dowcipów i śmiać się za 20. razem przez grzeczność. Jeszcze w Belgii, kiedy trener kazał nam się stawiać w klubie na godzinę przed treningiem, liczyłem z moim irlandzkim kolegą, ile godzin w ten sposób marnujemy i co pożytecznego można by w tym czasie zrobić. Już się w życiu nagrałem i z czystym sumieniem mogę zacząć robić coś innego. Michał też ma plany na nowe życie – mówi „RP” Marcin Żewłakow.