Po niefortunnym remisie z Rozwojem Katowice nie pozostał nam już żaden margines na popełnianie błędów. Aby mieć nadzieje na utrzymanie się w lidze musimy już wszystko wygrać. I tak w środę ofiarą padli Błękitni, a dziś przyszła pora na Olimpię Zambrów.
Rozpoczęliśmy w składzie analogicznym do poprzednich gier, z wyłączeniem Piotra Kosiorowskiego, który poprzedniego meczu nie dokończył ze względu na uraz.
Gra od samego początku obfitowała w groźne ataki sunące falami na bramkę gości. Minuta po minucie na przedpolu bramki Olimpii coś się działo. Dośrodkowania, rzuty rożne, całe serie. W 15 minucie Mariusz Marczak powinien strzelić. Był sam w polu karnym. Wprawdzie kat miał dosyć ostry, ale podawać nie miał do kogo, więc strzał. Zdecydował się jednak na podanie. Jednak dwie minuty później stało się. Marczak wypuścił drugą strona pola karnego Grzegorza Wojdygę, ten spokojnie ominął bramkarza i z zimna krwią strzelił do opuszczonej bramki. Przed kolejnymi bramkami bronił gości w pewien sposób sędzia spotkania, pan Tomasz Marciniak. Gościom pozwalał na sporo w obronie, z czego skrzętnie korzystali, natomiast Marczak złapał „żółtko” już za swoje pierwsze, niezbyt brutalne przewinienie. To jest strata, gdyż powoduje absencję tego jakże ważnego dla drużyny gracza w Kołobrzegu. Mimo kilku korzystnych sytuacji już nic nie wpadło, bo trzeba też przyznać, że nasi nieco zwolnili tempo gry i nie cisnęli już tak mocno zambrowian. Ciekawą akcją popisał się w tej części gry Michał Oświęcimka, który samotnie walczył chyba z czterema lub pięcioma graczami Olimpii, wyłuskując im piłkę spod nóg. Nijak nie mógł się zdecydować komu podać, więc po około 30 sekundach wreszcie tę piłkę stracił, ale jak zwykle pokazał serce do walki.
Bezpośrednio po przerwie gra rozkręcała się dosyć niemrawo, ale od około 55 minuty nasi znowu ruszyli. Mieliśmy dobrych kilka szans w 3 minuty. Wreszcie wychodzący na sam na sam w bramkarzem Bartosz Wiśniewski został sfaulowany, a niezbyt nam sprzyjający sędzia wskazał na „wapno”. Bartek tym razem zostawił załatwienie sprawy Danielowi Gołębiewskiemu, a ten popisał się potężnym uderzeniem w prawe okienko bramki. 2:0! Teraz już koncentrowaliśmy się głównie na pilnowaniu wyniku, co mało nie kosztowało nas utraty bramki w 74 minucie po strzale ich najlepszego strzelca Fabiana Piaseckiego, jednak fantastyczną obroną popisał się Dominik Pusek. Miał on chyba więcej roboty w tej fazie gry niż jego vis-a-vis z Zambrowa. Poszły zmiany i tradycji stało się zadość. W drugiej minucie doliczonego czasu gry nasza obrona chyba już była mentalnie pod prysznicem, bo zupełnie nie reagowała na poczynania ofensywne gości, co ci skrzętnie wykorzystali strzelając gola z najbliższej odległości przez swojego kapitana Michała Kuczałka. I w ten sposób przez jeszcze dwie minuty musieliśmy drżeć o wynik. Szczęśliwie wprowadzony w końcówce Mariusz Wierzbowski zademonstrował starszym kolegom jak należy trzymać wynik chcąc dotrwać do gwizdka w ostatnich momentach meczu. Piłkę trzymał dotąd, aż sędzia zdecydował się mecz zakończyć.
A więc wygrana, choć zdecydowanie milej by było gdyby była 2:0 (teraz mamy gorszy bilans z Olimpią, co w szczególnym przypadku może być ważne). Do Kotwicy jedziemy z imperatywem odniesienia kolejnej wygranej i zostanie Raków w domu na deser. Raków na 100% pewien awansu, więc może nie do końca zmotywowany do gry.
Jak widziałem dziś naszych zuchów?
W bramce Dominik zagrał bardzo dobry mecz. Przy bramce dał sobie wcisnąć do sieci dopiero z dobitki, po kolejnej interwencji na refleks.
W sumie to formacja obronna zagrała też nie najgorzej. Trudno mi teraz obarczyć kogoś winą za dopuszczenie do utraty bramki. Chyba gremialnie się zagapili. Wcześniej nie dawali gościom specjalnych szans. Dotyczy to także środkowych pomocników, wspomnianego „Cimka” i dzisiejszego kapitana Donatasa Nakrošiusa. Donek znowu robił wślizgi, ale dziś nadzwyczaj czysto. Trzeba jednak zaznaczyć, że do przodu obaj grali jakby mniej.
Strata Marczaka to kłopot, choć jego zmiennik, od dobrych kilku gier podglądający uderzenia ze stojącej piłki i czasem zastępujący w ich wykonaniu etatowego „Manola”, Marcin Kluska, radził sobie w tych elementach całkiem całkiem. Pozostali zawodnicy formacji ofensywnej mocno się dziś starali. Zmiennicy też nie zawiedli.
Więc wszystko byłoby na tak, gdyby nie ta nieszczęsna strata w „ekstratajmie”. Czy my naprawdę nie możemy nad tym zapanować?! Musimy liczyć się z tym, że Kotwica na swoim terenie tanio skóry nie sprzeda, a po Rakowie możemy się spodziewać absolutnie wszystkiego. Optymistyczne jest to, że Gryf jedzie do Niepołomic, gdzie gospodarze, o ile chcą awansować do I ligi muszą wygrać, a później gra z Rozwojem, czyli ktoś (albo wszyscy) punkty musi stracić. I to jest nasza największa nadzieja. Ale najpierw to musimy zdobyć te 6 punktów sami.
1 thought on “Musieliśmy, to wygraliśmy”