Spodziewaliśmy się najgorszego, Jerzy Piekarzewski od dawna poważnie chorował, strudzony długim i ciężkim życiem organizm coraz bardziej szwankował.
Cud Boski, że Jego Przyjaciołom udało się jeszcze zorganizować 90-te urodziny, oczywiście na Konwiktorskiej. W Wielkanocny poranek opuścił nas na zawsze, ale tak naprawdę zawsze pozostaje z nami. Bo dobry człowiek żyje tak długo, jak długo żyje pamięć o Nim. Jerzy Piekarzewski był instytucją a przyjaźń z nim przywilejem i zaszczytem. Wszyscy wiedzieli, że Jego miłością życia była Polonia, ale z honorami witany był na każdym stadionie Warszawy i Mazowsza.
Nawet prawdziwi legioniści powstrzymywali się od szydery i złośliwości, gdy mówili o „Pekinie”. Bo trudno nie szanować kogoś, dla którego wierność, lojalność, bezinteresowność były wartościami nieprzemijalnymi. Także patriotyzm, ten wielki w biało- czerwonych barwach jak i ten lokalny, warszawski.
Jerzy szczerze nie znosił komunistów, ale gdy wymagało tego dobro Polonii, negocjował z nimi wsparcie dla klubu. Był jednym z tysięcy warszawskich dzieci, których okrutna wojna zmusiła do walki z wrogiem zamiast zabaw z piłką. Może dlatego tak zabiegał później o upamiętnianie pięknej karty w historii Polonii, gdy wielu sportowców, trenerów i kibiców klubu oddało życie za Ojczyznę. Na Konwiktorską trafiłem jako 10-latek za sprawą wspaniałego piłkarza i aktora Mariana Łącza, przyjaciela mojego taty Zygmunta, też kibica Polonii. Przy bramie powitał nas wysoki, elegancki pan ubrany w typowo warszawskim stylu: kraciastą marynarkę, wzorzysty krawat, kaszkiet na głowie. Tak poznałem „Pekina”, który przez dziesięciolecia towarzyszył mi w najważniejszych momentach mojego życia. Był mentorem, przyjacielem, przewodnikiem i przede wszystkim przyjacielem. Na Konwiktorskiej pojawiał się świtem, wychodził po zmroku. Polonia była miłością Jego życia, oddał jej wszystkie siły i sporo ciężko zapracowanych pieniędzy. Działał w sekcji piłkarskiej, ale nie opuszczał żadnego meczu koszykówki, boksu, wspierał bardzo naszą klubową legendę Waldemara Marszałka. Cieszył się przyjaźnią najwybitniejszych postaci polskiego sportu: Kazimierza GÓRSKIEGO, Ireny Szewińskiej, Władysława Komara a to wiele mówi.P
Przez lata walczył o zorganizowanie Turnieju Małego Powstańca i cel osiągnął, to jest dzieło Jego życia. Nie było łatwo, bo politycznym decydentom nie w smak było, że to Polonia najlepiej dba o pamięć bohaterów Powstania. Dzięki pomocy profesora Stanisława Speczika, wiernego druha „Pekina”, udało się. Zróbmy wszystko by ta impreza rozwijała się tak, jak wymarzył sobie Jerzy. Są ludzie, których nie da się zastąpić, należy do nich Jerzy Piekarzewski, bez którego Polonia nie byłaby klubem innym niż wszystkie. Wiernym tradycji, niezłomnym, legendarnym. Nie zaprzepaśćmy tego dorobku, zapełniajmy trybuna na K6, wspierajmy „Czarne koszule” w dobrych i złych chwilach. Tak jak czynił to nasz kochany „Pekin”.
Michał Listkiewicz
Piękne słowa. Cóż możemy zrobić dla umarłych. Chyba żyć tak, jakby oni tego pragnęli. Do zobaczenia panie Jurku, w innym i lepszym świecie.