Po wygranej 2-0 z Wisłą Puławy wśród większości fanów „Czarnych Koszul” zapanowała euforia. Hurr-Durr, ale im pokazaliśmy, coś nam w końcu przeskoczyło w głowie, wspaniały występ, fanfary, teraz to już będzie z górki, awans jest nasz. No dobra, może trochę przesadzam – niemniej: jako ogół kibiców, zasadniczo piłkarzy i trenera chcieliśmy po tym meczu nosić na rękach, a nie skwitować ich sukces stwierdzeniem „ale nam się przyfarciło…”.
Tymczasem, Mili Państwo, z Puławami BARDZO nam się „przyfarciło”, czego mocno dowodzą liczby. Podobnie jak we wcześniejszym meczu z rezerwami Śląska – rywal postanowił wyciągnąć do nas pomocną dłoń łapiąc dość szybko czerwoną kartkę. Przeciwnicy z Puław doszli przy tym do (niestety słusznego!) wniosku, że jedna pomocna dłoń podana Polonii to za mało, żeby zapewnić naszą wygraną – więc dołożyli drugą, w postaci sprokurowania „jedenastki”. A mimo to – „współczynnik bramek spodziewanych” (xG) Polonii wyniósł w tym meczu wg InStat 1,44 – a u naszych rywali 1,39. Czyli „na InStatową logikę” powinien w tym meczu paść remis. Na fali pomeczowej radości popukacie się tu pewnie w głowę, rzucicie pod nosem „xG? chyba xD, co to za bzdura!” – i ogólnie, poddacie w wątpliwość mój zdrowy rozsądek. Niesłusznie…
W 8 minucie, po świetnym wrzucie z autu w nasze pole karne (i odrobinie chaosu), powinno być 1-0 dla Puław – ale ich zawodnik fatalnie spudłował z 6 metra. W 11 minucie, po świetnej wrzutce z głębi w nasze pole karne, powinno być 2-0 dla Puław – ale ich zawodnik fatalnie się pomylił główkując z 7 metra. My natomiast, poza jednym niezłym wolnym Marcina Kluski w 11 minucie (i poza jedną kiepską główką jego autorstwa w 39 minucie) – aż do wolnego na 1-0 z doliczonego czasu pierwszej połowy nie stworzyliśmy ŻADNEGO realnego zagrożenia dla bramki rywala. A że drugie 45 minut graliśmy w przewadze jednego zawodnika, to „jakoś poszło”. Chociaż tyczy się to raczej ogólnego wizerunku spotkania niż liczby naszych szans, bo pomijając rzut karny, po zmianie stron realnie nie zagroziliśmy bramce rywala. Raz Paweł Tomczyk po niezłej akcji strzelił lewą nogą „wprawdzie słabo, ale za to w bramkarza” – i raz po rzucie rożnym Tomasz Wełna oddał uderzenie głową o podobnej charakterystyce. Poza tym było jeszcze w miarę niezłe (acz niecelne) uderzenie Michała Bajdura z rzutu wolnego, a o reszcie naszych prób nie warto wspominać (zablokowany strzał Piotra Marcińca spoza pola karnego, fatalne uderzenie Krzysztofa Kotona lewą nogą z podobnego dystansu).
Słowem – na 90 minut stworzyliśmy przeciw Puławom JEDNĄ w miarę realną okazję „z gry”. Drżyj druga ligo, klękajcie narody, aaaaaaawaaaans jest naaaaaaasz…
Tym, co odrobinę mnie pocieszyło po meczu z Puławami jest fakt, że W KOŃCU stworzyliśmy jakieś zagrożenie po stałych fragmentach gry. Pierwsza bramka? Świetnie wykonany rzut wolny Bajdura, z pięknym „duck and cover” 😉 w wykonaniu naszej dostawki do puławskiego muru – co (jak optymistycznie mniemam) wykonane było z rozmysłem i na bazie wcześniejszej praktyki. Drugi gol? Dobry wrzut z autu Marcina Kowalskiego-Haberka, który wprowadził nim do akcji faulowanego Tomczyka (super, że sędzia to puścił jako przywilej, ale czemu „po gwizdku” tam nie było kartki?) i Wojciecha Fadeckiego, który po chwili również został sfaulowany – na karnego (braku żółtej kartki przy tym faulu również zupełnie nie rozumiem – a to nie jedyne dwie sytuacje tego typu, w których arbiter 'nie dojechał’). A przecież było jeszcze wspomniane wyżej uderzenie Kluski z pierwszej połowy, które spod poprzeczki wyciągnął bramkarz Wisły.
Żeby nie było tak różowo – znacznie gorzej sprawa miała się z rożnymi, bo tutaj na siedem prób tylko po jednej oddaliśmy (niemrawy) strzał, a realnego zagrożenia nie stworzyliśmy ani razu. Warto też odnotować, że przynajmniej czterokrotnie piłkę z autu znakomicie wrzucał w pole karne rywala Tomek Wełna – ale niestety ZUPEŁNIE nie potrafiliśmy z tych wrzutek skorzystać. A jak od meczu z Czechami wie już każdy Polak – może to być szalenie niebezpieczna broń. Podsumowując – w kwestii stałych fragmentów było ODROBINĘ lepiej niż wcześniej, ale nadal mamy OGROMNE pole do poprawy. A takie detale mogą decydować o awansie lub o jego braku. Zwłaszcza, kiedy „z gry” idzie nam tak, jak opisałem powyżej. Czyli nijak.
Widziałem też w kilku miejscach peany pochwalne dla Jakuba Lemanowicza, że zagrał świetny mecz i tak dalej. Delikatnie rzecz ujmując – trudno się z tym zgodzić. OK, poza jednym koszmarnym wybiciem do rywala nic nie zawalił – ale zawodnicy Wisły tylko dwukrotnie strzelili w światło bramki! A konkretniej rzecz ujmując – oba te uderzenia były „prosto w golkipera”. Jeśli idzie o bramkarski kunszt – nie było zatem zbytnio czym się wykazać. Jeśli zaś idzie o udział w rozegraniu – w kolejnym meczu Lemanowicz zanotował TRAGICZNE przy naszym stylu 67% udanych podań „z gry”. Tymczasem „dolna granica przyzwoitości” w tej dziedzinie leży w okolicach 80%, a dla efektywności taktyki z „rozegraniem od bramki” – odsetek ten powinien być w okolicach 90%. Warto też dodać, że w przekroju całego sezonu Lemanowicz notuje zaledwie 59% celności „długich podań” (9ty najgorszy wynik w lidze, na 48 bramkarzy z ligowym występem w tym sezonie). Niestety InStat nie prowadzi statystyki „straconych piłek” dla bramkarzy – ale podejrzewam, że pozycja Lemanowicza w tym rankingu również byłaby dość wysoka. Oczywiście problem w tym, że nie mamy zbytnio alternatyw, bo nawet jeśli Michał Brudnicki wygra walkę z urazem, jego statystyki w rozegraniu są tylko odrobinę lepsze, a w pozostałych bramkarskich kwestiach – właściwie takie same. Nie powiem, że „gramy bez bramkarza” – ale niezmiennie, SZAŁU NIE MA.
Last but not least – zanotowaliśmy z Puławami 77 strat ogółem i 25 strat na własnej połowie. I zwłaszcza drugi z tych wskaźników jest mocno wstydliwym wynikiem gdy weźmiemy pod uwagę, że przez 45 minut graliśmy 11 na 10. Nie jest też tak, że „pierwsza połowa do chrzanu, ale w drugiej całkowicie kontrolowaliśmy grę i przenieśliśmy ją na połowę rywala”. Po przerwie straciliśmy bowiem piłkę 36 razy, w tym 7 razy na własnej połowie. I żeby nie było – straty są normalną częścią gry – Manchester City traci w tym sezonie piłkę średnio 55 razy na mecz, w tym 11 razy na własnej połowie. Barcelona – 62 razy na mecz, w tym 12 na własnej połowie. Lech Poznań – 65 razy na mecz, w tym 16 na własnej połowie. A Polonia 72 razy na mecz, w tym 19 na własnej połowie. Biorąc pod uwagę, że do Man City czy Barcelony (a nawet do Lecha) jeszcze duuuuuużo nam brakuje – różnice w tej kwestii nie są „kosmiczne”. Dramatycznie na niekorzyść „Czarnych Koszul” różni się jednak „struktura geograficzna” naszych strat. Ale to już temat na osobną opowieść… 🙂
Bardzo tendencyjny tekst, które jest zaprzeczeniem pozornie obiektywnej analizy.
Przykłady? Proszę bardzo.
1. „My natomiast, poza jednym niezłym wolnym Marcina Kluski w 11 minucie (i poza jedną kiepską główką jego autorstwa w 39 minucie) – aż do wolnego na 1-0 z doliczonego czasu pierwszej połowy nie stworzyliśmy ŻADNEGO realnego zagrożenia dla bramki rywala”. Tu za dużo tych „POZA”.
2. „W 8 minucie, po świetnym wrzucie z autu w nasze pole karne (i odrobinie chaosu), powinno być 1-0 dla Puław – ale ich zawodnik fatalnie spudłował z 6 metra. W 11 minucie, po świetnej wrzutce z głębi w nasze pole karne, powinno być 2-0 dla Puław – ale ich zawodnik fatalnie się pomylił główkując z 7 metra”. Ty króluję ALE G(co w sporcie nie ma sensu).
3. „Podobnie jak we wcześniejszym meczu z rezerwami Śląska – rywal postanowił wyciągnąć do nas pomocną dłoń łapiąc dość szybko czerwoną kartkę”. Czerwona kartka to fart, nie element gry czy presji napastnika za obrońcę?
4. „Przeciwnicy z Puław doszli przy tym do (niestety słusznego!) wniosku, że jedna pomocna dłoń podana Polonii to za mało, żeby zapewnić naszą wygraną – więc dołożyli drugą, w postaci sprokurowania „jedenastki””. Czyli znów przysługa przeciwnika , gdzie nie ma żadnej zasługi naszym.
Oczywiście niby nie trudno się zgodzić z szanownym autorem, że wszystko co pisze to prawda.
Ale (no właśnie , następne „ale”) nikt to nic nam nie dał, sprezentował czy podał pomocną dłoń. Dobrze, a może najważniejsze, że to my te pomocnej dłoni nie wyciągnęliśmy w tym meczu. I raczej nie możemy gdybać, pisać wyniku lepszym niż gra, czy odwrotnie, niezasłużonej wygranej.
To jest sport, którym nie rządzą algorytmy.
ppp998
Nie aż taki tendencyjny. Jeżeli widziałeś mecz w TV to naprawdę nie stworzyliśmy zbyt wielu sytuacji. Oczywiście czerwona kartka dla gospodarzy była zasłużona ale i głupia . Liczba celnych strzałów z naszej strony – zbyt mała, zwłaszcza w 2giej połowie, kiedy rywal musiał się odkryć i brakowało mu gracza. Jest bardzo dużo do poprawy ale gra się tak jak rywal pozwala. W sumie nie pozwoliliśmy na zbyt wiele. To była Wisła Puławy – rywal z górnej połówki tabeli.
Ciekawe jak będziemy grali z zespołami z niższej części tabeli.
Może wówczas objawi się nasza techniczność. Fizyczność też może do poprawy.
Newbojkot. Ok. Zgadzam się na taki konsensus. Pozdr p.
Malkontentom przypomnę, że takie mecze też trzeba umieć wygrywać. Pamiętacie rok temu mecz z Lechią Tomaszów i jedynego gola jakim był samobój obrońcy Lechii? Zdarzają się i takie mecze, które trzeba wykorzystać. Tu niedługo będzie pięknie
Pytanie czy mamy prawidłową percepcję oglądając mecze Polonii – trzeba oceniać grę Polonii vs grę innych drużyn z II ligi, a kto z nas ogląda po kilka meczów II ligi w każdej kolejce po 90 minut (a nie same skróty). Ja przyznaję się, że oglądam mecze LM, potem ligowy Barcy, reprę, Lecha, a nawet ZEA z Ronaldo, a potem mecz Polonii w II lidze i mam dość. Inna dyscyplina sportu. Straty, niedokładności itd. Myślę wtedy: z taką grą awans? Nie ma szans. Bo chcąc nie chcąc porównuję do tego co oglądam w telewizorku a to inna dyscyplina sportu. Z meczu z Puławami zapamiętałem jak jeden z naszych znalazł się w narożniku boiska po stronie przeciwnika i był sam na sam z przeciwnikiem. Normalnie w reprze nawet w meczu z Czechami biało czerwoni to by wykorzystali. Tam było na oko 50 m2 wolnego, a nasz piłkarz co? G*wno… w nogi przeciwnika. A jednak miejsce w tabeli się zgadza, wiec jak grają inni w II lidze skoro są niżej od nas. Obejrzałem jakiś czas temu w I lidze mecz Gieksy z Podbeskidziem. Te same wkurw… dla widowiska straty i niedokładności co w meczach Polonii. Także hasło: jaki awans z taką grą jest błędny – spokojnie w I lidze w środku tabeli też nie grają wirtuozi. Porównujmy kartofle do kartofli, a nie kartofle do mandarynek. W tej lidze (i w lidze wyżej) liczy się na końcu tylko wynik. Na grę naszych nie mogę patrzeć nawet jak wygrywają.
Ps. Wogóle ten sezon II ligi jest bardzo słaby względem poprzednich. W ubiegłym sezonie po 24 kolejkach lider miał 58 pkt, jeszcze w poprzednim 51, a dzisiaj 45.
A więc mamy farta, że uczestniczymy w wyścigu żółwi. Przegrał Znicz, przegrał Motor. Niepojęte co tu się dzieje w tym sezonie. Nikt „nie chce” awansować. W tym upatruję szansę.
Poniekąd zgadzam się z autorem. W pierwszej połowie Wisła była stroną przeważającą. Stworzyli więcej sytuacji, momentami mieliśmy problem żeby wyjść z własnej połowy. Mecze mają swoje fazy, więc kto wie czy my nie przycisnęlibyśmy w drugiej odsłonie („wyręczyła” nas na szczęście czerwona kartka).
Trzeba też oddać naszej drużynie, że zagrała bardziej uważnie w defensywie (mówię tu o środku pola) niż to miało miejsce w pierwszych trzech kolejkach tego roku. Widać było pozytywną reakcję po remisie z Lechem. Natomiast miałem jakieś wrażenie, że zawodnicy Wisły przewyższali nasz w pierwszej połowie zaangażowaniem… Trochę mnie to martwiło.
Sprawdziło się ustawienie z Haberkiem w bloku defensywnym. Biorąc pod uwagę obowiązek dwóch młodzieżowców to Biedrzycki i Koton w jedenastce to nasza optymalna jedenastka.