Aktor Jan Englert udzielił wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”. W tekście „Jestem 78-letnim dziadersem kochającym sport”, który pojawił się na portalu Onet Sport aktor przyznał, że blizna na czole to pamiątka, jak jechał na mecz Legia-Polonia w 1952 r.
– Zamiast zbliżać się do stadionu, to się od niego oddalaliśmy. Najbliższy przystanek był przy trasie W-Z. Zapytałem tatę, czy tutaj się przesiadamy. Kiwnął głową. Skoczyłem, autobus jeszcze nie zahamował. Wpadłem wprost na latarnię. – wspomina.
Próbował gry w piłkę w warszawskiej Polonii. – Piłkarzem nie zostałem, bo nie zaakceptowali mnie koledzy w Polonii i się poddałem. Alkoholu nie chciałem z nimi pić. Z trenerem zresztą też nie, on tak samo uczestniczył w libacjach. Akurat należałem do przeciwników łączenia tych rzeczy ze sportem. Odszedłem z klubu, bo to ja im nie pasowałem, a nie oni mnie. – dodał.
Nie został także więc drugim Marianem Łączem, świetnym napastnikiem, polonistą, piłkarzem reprezentacji Polski i aktorem – Na Polonii podawałem mu piłki, a po latach siedzieliśmy obok siebie w teatralnej garderobie – zaznaczył.
Aktora ciężko spotkać na stadionie. – Tłum mnie drażni, drażni mnie ryczący nad uchem, szowinistycznie nastawiony facet – stwierdził na koniec rozmowy Jan Englert.
Dokładny cytat z ostatniego akapitu brzmi tak: „(…) Englerta rzadko już można spotkać na stadionach. – Z wiekiem minęła mi ochota na zbiorowe uniesienia. Tłum mnie drażni, drażni mnie ryczący nad uchem, szowinistycznie nastawiony facet i jego myślenie, że jak nasz złamie nogę przeciwnikowi to jest dobrze, ale jak naszemu złamią, to tamtego trzeba zabić – tłumaczy.”
Co zmienia znaczenie wypowiedzi w porównaniu z fragmentem przytoczonym we wpisie DS.