Wspomnienie „Klubu Kokosa”

Kwotę 20 tysięcy zł otrzymywał miesięcznie przez ponad dwa lata za bieganie po schodach. Od jego nazwiska powstał termin „Klub Kokosa”, który funkcjonuje do dziś w polskiej piłce jako straszak na piłkarzy, którzy nie chcą zrzec się swojej pensji. Do historii najsłynniejszego, jednoosobowego klubu w Polsce wrócił „Przegląd Sportowy”.

Jacek Grembocki

– Moim zdaniem był to jakiś przekręt, uważam, że Jacek Grembocki ściągnął go do nas, bo miał jakieś zobowiązania wobec kogoś innego – uważał ówczesny prezes Polonii, Józef Wojciechowski, który odsunął piłkarza od zespołu.

– Jest u nas coś takiego, jak „Klub Kokosa”. Mamy piłkarza, którego zatrudnił jeszcze Grembocki. Nazywa się Daniel Kokosiński. Ten obrońca okazał się bardzo słaby, chcieliśmy z niego zrezygnować, ale on nigdzie nie chce od nas odejść, choć miał oferty. Właśnie wokół tego Kokosińskiego stworzyliśmy klub nieudaczników. Nie chcemy, by psuli Młodą Ekstraklasę, nie chcemy, by zarażali młodych chłopaków swoją indolencją i nieudacznictwem. Ci najsłabsi muszą trenować w „Klubie Kokosa” – tłumaczył genezę powstania nietypowego „klubu” Wojciechowski.

Daniel Kokosiński został sprowadzony na Konwiktorską latem 2009 roku przez Grembockiego za kwotę 600 tysięcy złotych. Szkoleniowiec Polonii rekomendował go jako solidnego defensywnego zawodnika, najlepszego z jakim kiedykolwiek pracował. Szykował go jako następcę Tomasza Jodłowca, gdyby ten w przyszłości odszedł do mocniejszego klubu. W debiucie Kokosiński strzelił zwycięska bramkę w pojedynku z Juvenes Dogana w Lidze Europy – Trzeba przyznać, że zaczęło się naprawdę fajnie. Przyszedł chłopak z Pruszkowa do drużyny walczącej w europejskich pucharach. Gdy patrzę z perspektywy czasu, widzę, że nie byłem mentalnie przygotowany na grę w ekstraklasie. Wszystko działo się za szybko. Zdobywam bramkę w debiucie, wszystko jest OK, za chwilę przegrywamy Koroną Kielce 0:4 i jest tragicznie źle. Po tym spotkaniu wypadłem poza osiemnastkę meczową – analizuje.

Sprowadzenia piłkarza z Płońska nie rozumiał były trener „Czarnych Koszul” Bogusław KaczmarekWidziałem go dwa, może trzy razy podczas meczów i moim zdaniem nie był to zawodnik, który mógł grać w tym klubie na środku obrony. Uważałem, że był za słaby na występy w walczącej o europejskie puchary Polonii – ocenia.

Grembocki z tymi oskarżeniami się nie zgadza. Wielokrotnie podkreślał, że od początku było jasne, jaka ma być droga Kokosińskiego w Polonii. Najpierw miała być drużyna rezerw, a pierwszy zespół dopiero po roku czy dwóch, po odejściu Jodłowca. Dziś jednak szkoleniowiec  nie chce oficjalnie odnieść się do tych zarzutów. – Jestem zbyt zniesmaczony tą sprawą, by cokolwiek komentować – ucina temat Grembocki

Na boiskach ekstraklasy Kokosiński pojawił się trzykrotnie. Po zakończeniu rundy jesiennej 2009/10 usłyszał od Wojciechowskiego, że ma szukać nowego klubu. Zainteresowanie zawodnikiem wyraził Znicz Pruszków lecz temat upadł, więc przez pół roku trenował z Młodą Ekstraklasą. – Przyszedł do mnie i powiedział, że chce jechać na obóz treningowy ze Zniczem. Powiedziałem: „Chłopie, jesteś naszym zawodnikiem, płacimy ci kupę pieniędzy, a ty chcesz jechać na dwa tygodnie do innego klubu? To chyba trochę nie w porządku?” A on na to, że Znicz chce go kupić. Powiedziałem, że jeśli go kupią, to OK, ale jeśli nie, to wypłacimy mu pensję z potrąceniem tych dwóch tygodni. I wtedy zaczął kręcić. Ostatecznie stwierdził, że nie chce być sprzedany – opowiadał w 2011 roku wiceprezes Polonii, Piotr Ciszewski. – Słyszałem, że jacyś ludzie z innych klubów się do niego zgłaszali. Ale nie doszedł do mnie żaden taki sygnał, bo piłkarz wszystkim odpowiadał, że nie jest zainteresowany. Dlaczego? Bo tu miał spokojnie 20 tysięcy, a choćby w takim Zniczu dawali mu chyba tylko dziewięć – tłumaczy Ciszewski

Jednym z klubów, który chciały zatrudnić Kokosińskiego, była Wisła Płock. – Rozmawiałem z Danielem, ale do transferu nie doszło. Teraz już nie pamiętam dlaczego – mówi Grzegorz Wenerski, były trener Kokosińskiego w Wiśle Płock. Z zawodnikiem w tym klubie pracował także Krzysztof Wachaczyk – Ściągnąłem go do Płocka, gdy miał 15 lat. Naprawdę miał talent, mógł zrobić karierę. Pamiętam, że pochodził z bardzo biednej rodziny. Dojeżdżał na treningi z Raciąża i czasem trzeba było pożyczać mu pieniądze na bilet. W przeciwnym razie jeździł na gapę, co kończyło się mandatami. Być może właśnie dlatego teraz tak ważne są dla niego pieniądze. Kiedyś ich nie miał – tłumaczy Wachaczyk.

Taki argument jednak do wszystkich nie przemawiał. – Nie jestem w stanie tego zrozumieć. 26 lat to najlepszy wiek dla piłkarza. Na miejscu Daniela zrezygnowałbym z pieniędzy, byle tylko grać – uważał wówczas Krzysztof Chrobak pracujący obecnie w Pogoni Grodzisk Mazowiecki.

W przerwie zimowej Polonia chciała pozbyć się kilku zawodników, więc Wojciechowski wpadł na pomysł, że grupa odrzuconych zawodników szybciej przystanie na propozycję rozwiązania kontraktów, jeśli oprócz zajęć z zespołem ME będzie codziennie spotykać się jeszcze dwukrotnie. A wówczas mieli biegać po schodach  stadionu. – Niektórzy już po dwóch dniach rezygnowali i rozwiązywali umowy. A ze mną różnie było: czasem zupełnie sam trenowałem, później ktoś dochodził, później znów zostawałem sam lub byłem dołączany do Młodej Ekstraklasy – opowiada Kokosiński.

Mimo regularnie wypłacanej 20-tysięcznej pensji Kokosiński, uważa że to nie pieniądze były głównym powodem dla którego nie odszedł z klubu – To nie jest tak, że siedziałem tylko dla pieniędzy, chciałem odejść, ale na normalnych zasadach. Problem w tym, że do końca kontraktu miałem jeszcze do zarobienia 500 tysięcy złotych. Ludzie mogą sobie mówić, że byłem pazerny, ale ciekaw jestem, czy ktoś na moim miejscu zrezygnowałby tak łatwo. – tłumaczy Kokosiński

Jednocześnie ówczesnemu zarządowi Polonii za bardzo nie zależało na sprzedaży Kokosińskiego – Ma być w naszym klubie postacią sztandarową, która będzie odstraszać zawodników przed brakiem zaangażowania i pobieraniem pensji tylko dlatego, że mają ważne umowy. To przykład dla wielu innych piłkarzy, także z pierwszej drużyny. Dlatego powiem szczerze, że wcale nie chcielibyśmy go sprzedawać – tłumaczył w tamtym czasie Ciszewski.

„Klub Kokosa” kilka razy pomógł w pozbyciu się innych piłkarzy, którzy nie spełnili pokładanych w nich oczekiwania. Jednym z takich zawodników był węgierski napastnik Tamás Kulcsár, który do Polonii dołączył również w 2009 roku. Podpisał trzyletnią umowę jednak szybko okazał się, że jest za słaby na grę w Ekstraklasie. Zimą udało się go wypożyczyć do MTK Budapeszt lecz po sześciu miesiącach wrócił  na Konwiktorską. Początkowo nie chciał rozwiązywać umowy, ale zmienił zdanie gdy usłyszał, że jego dalsza przygoda będzie związana z „Klubem Kokosa”.

Mimo dobrych warunków finansowych kapitan „Klubu Kokosa” miewał momenty kryzysowe – Przez chwilę trenowałem z Ebim Smolarkiem. Postanowiliśmy, że się nie ugniemy. Ale do niego dyrektor sportowy często wydzwaniał i w końcu dogadali się. Ebi dostał pewną sumę pieniędzy i odszedł. Moja sytuacja też się zmieniła: zamiast dwa razy dziennie po półtorej godziny, musiałem trenować dwa razy po dwie i pół godziny! – żali się Kokosiński. – To był chyba najgorszy moment, wówczas miałem chyba największy kryzys. Nie miałem ochoty wstawać z łóżka. Co prawda nigdy nie płakałem z tego powodu, ale miłość do piłki zanikła. Przetrwałem m.in. dzięki prezesowi Znicza Pruszków. Pan Mucha-Orliński był ze mną przez cały pobyt w Polonii, dzwonił, wspierał, motywował, dawał nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Był jak drugi ojciec, nawet interweniował w mojej sprawie. Dzwonił do Polonii, gdy przesadzano z aplikowaniem mi obciążeń treningowych. Gdy odszedłem, wyciągnął do mnie rękę i przyjął do Znicza – opowiada piłkarz.

Polonie opuścił po upływie kontraktu, 30 czerwca 2012 r. – przez pięć ostatnich miesięcy nie dostawałem pensji. I, co ciekawe całą kwotę wypłacił mi… Ireneusz Król. Dał mi wszystko co do złotówki! Czasem jak rozmawiam z chłopakami z tamtej Polonii to aż nie mogą uwierzyć, że kiedy oni w ogóle nie dostawali kasy, jak dostałem całość. Cieszę się, że tak się stało, bo dzięki temu nie musiałem sądzić się z prezesem Wojciechowskim. Bardzo często myślałem o tym gdzie był bym teraz gdybym nie upierał sie na pozostaniu w Warszawie. Chyba w pierwszej lidze. Ale z drugiej strony gdyby nie tamta sytuacja, to może nie nauczyłbym się czegoś? Grałbym sobie w tej pierwszej lidze, stać by mnie było na zegarek, lepszy ciuch i średniej klasy samochód, jednak pewnie nic bym nie odłożył. A tak mam dwa mieszkania i trzy działki budowlane – twierdzi.

Po odejściu z Polonii Kokosiński grał w Zniczu Pruszków, Bałtyku Gdynia i Kotwicy Kołobrzeg. Z tym ostatnim klubem w 2014 roku awansował do II ligi. Trzy lata później został pierwszym trenerem ekipy znad morza, a następnie był asystentem trenera Kotwicy. Obecnie pracuje w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Pruszkowie i prowadzi drużynę U-19 Znicza.

źródło: własne / Przegląd Sportowy

Author: Robe6

1 thought on “Wspomnienie „Klubu Kokosa”

Dodaj komentarz