Ostatnie przyzwoite wyniki osiągane przez Polonię nastrajały nas przed dzisiejszym meczem sporym optymizmem. Z ostródzkim Sokołem mieliśmy poza tym pewne nieuregulowane do końca rachunki w postaci przegranej w Pucharze Polski. Na dokładkę, w rozgrywanych równolegle meczach, drużyny wyprzedzające nas w tabeli dostawały niespodziewane bęcki. Czekaliśmy na wygraną i awans w tabeli.
Mecz zaczął się w niemrawym tempie. Goście, co wyraźnie dało się zauważyć na zakończenie meczu, przyjechali marząc o uniknięciu porażki. Nasz skład w zasadzie nie odbiegał od tych z poprzednich meczów, z różnicą w postaci obecności od pierwszej minuty Cezarego Sauczka w miejsce Mateusza Małka. A tu niespodzianka, bo pierwsi zaatakowali, oddając strzał nad poprzeczką, goście. Nasza odpowiedź nastąpiła dwie minuty później. Grający mocno wycofany do tyłu Marcin Kluska wrzucił bardzo fajną piłkę (szkoda, że jedyną) do wybiegającego w pole karne Mariusza Marczaka, tyle, że odbijała się ona dosyć wysoko, Manolo chciał ja strzelić z powietrza lewą nogą do zewnątrz, a wyszedł z tego kiks i coś na podobieństwo kankana prezentowanego zwykle po wygranych na korcie przez Rafała Kubota. Uprzedzając późniejsze wydarzenia należy stwierdzić, że piłka wyczyniała dziś Marczakowi dziwne figle i swoistego kankana zobaczyliśmy jeszcze w obrębie pola karnego gości jeszcze dwukrotnie. Mecz był wyrównany, z pozorną przewagą Polonistów. Pozorną dlatego, że to raczej goście mieli bardziej wyraziste okazje do zdobycia bramki. W sumie gdyby do przerwy było 0:2, to nie moglibyśmy mieć do tego wyniku specjalnych zastrzeżeń. W 36 minucie Mateusz Tobjasz z trudem odbił strzał Arkadiusza Ciacha przed siebie, a piłkę w ostatniej chwili wybił spod nóg nabiegającego napastnika Daniel Choroś. W 41 minucie Toby został przelobowany, a piłkę desperacko wystrzelił ponad poprzeczkę sprzed linii bramkowej Piotr Maślanka. Nasi aż tak dobrych sytuacji nie mieli.
W drugiej części gry początkowo niezbyt wiele się działo, analogicznie do pierwszej odsłony. Pojawił się Małek, zastępując kontuzjowanego po faulu Bartosza Wiśniewskiego. Później Tobjasz wykazał się broniąc dwa trudne strzały, jeden po drugim. Nasi odpowiedzieli zablokowanym strzałem Tomasza Chałasa oraz kilkuminutowym oblężeniem bramki Sokoła. Oblężenie przeniosło się na kolejne minuty na nasze przedpole, ale wtedy, po dobrze bitym rzucie rożnym zdobyliśmy gola! Z rogu oczywiście Manolo, z pierwszego słupka piłkę przedłużył na dalszy Sauczek, a tam dopadł do niej wprowadzony niedługo przedtem Grzesio Wojdyga i wbił do sieci. 73 minuta i 1:0. Goście, jak zaznaczyłem na początku, nie chcieli przegrywać i ostrzej ruszyli do ataku. I wtedy pojawiły się wspomniane w tytule dary losu. W odstępie kilku minut zapędzający się do przodu goście dali trzy doskonałe okazje do kontr. Najpierw Marczak wyprowadził piłkę i mając zupełnie nie obstawionego Chorosia chyba go nie dostrzegł, bo podał do Maślanki, a ten strzelił, tyle, że obok dalszego słupka. Kilka minut później musiało już wpaść. Znowu Manolo, a nasi byli we dwóch na zagubionego obrońcę, rzucił w tempo do Małka, a ten huknął mocno powyżej poprzeczki. Mógł zrobić wszystko, włącznie z podaniem do błyskawicznie wybiegającego mu zza pleców Sauczka – wyszło, jak wyszło. Za chwilę było podobnie. Marcin Gawron podał do Maślanki ten potężnie strzelił i piłka minęła rozpaczliwie interweniującego bramkarza. Ale tylko poprzeczka… niestety. No i cóż, potwierdziło się, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Goście znowu zaatakowali, zyskali rzut rożny, a po nim, w sporym zamieszaniu piłka znalazła drogę do naszej bramki obok raczej bezradnego w tej sytuacji Tobjasza. 89 minuta, co można jeszcze powiedzieć? W końcówce, czyli sześciu doliczonych minutach, goście już tylko walczyli o remis, ostro faulując i kolekcjonując dużą ilość kartek. Popisowo załatwił sprawę Daniel Mlonek, łapiąc dwa „żółtka” w dwóch kolejnych akcjach w przeciągu jednej minuty i zakończenie meczu oglądając już spoza boiska. Ale wynik nie uległ zmianie i goście odtańczyli taniec radości. My byliśmy nieco wynikiem rozczarowani, choć uczciwie stawiając sprawę, remis wydaje się być wynikiem dosyć sprawiedliwym.
Kilka słów o indywidualnych dokonaniach.
Tobjasz na początku nie wyglądał zbyt pewnie, ale w trakcie meczu obronił kilka trudnych uderzeń. Za straconą bramkę ja bym go nie winił.
W zasadzie trudno mi jest też piętnować formację obronną. Skrzydłowi, Marcin Bochenek i wspominany już Maślanka byli aktywni zarówno w obronie, jak i ofensywie, środkowi, Choroś i Rafał Zembrowski grali spokojnie, a Daniel miał również kilka wyjść do przodu.
Dalej już pojawia się jakby więcej zastrzeżeń. Środkowi pomocnicy jeszcze nie najgorzej. Cofnięty Marcin Kluska zaskakująco niezły w defensywie, ale słaby w ataku i konstrukcji. Ciekawostka. Marcin Gawron, niezbyt rzucający się w oczy, jednak wykonujący swoją pracę, z kilkoma niezłymi wyjściami do przodu.
Skrzydłowi – Czarek i Bartek, walczyli. Ten pierwszy nieco chaotycznie, jednak z dobrym ostatnim podaniem przy bramce, ten drugi dziwnie się ślizgający na trawie, na koniec z urazem (oby nic poważnego). Ich gra mnie nie powaliła na kolana. Na „dziesiątce” chyba miał grać Chałas? Dlaczego pytam? Bo dzisiejszy mecz zupełnie mu nie wyszedł. Chwilami wyglądał jakby obawiał się jakiegoś urazu i sprawiał wrażenie , że unika walki. Odpuszczał, nie dobiegał, chował się. Dziś na minus. Marczak grał na szpicy. Nie wiem czy to pozycja dla niego. Wolę oglądać go na rozegraniu, wchodzącego z drugiej linii. Być może zmuszony był grać tak dzisiaj absencją mentalną Tomasza. Walczył i dawał z siebie wszystko, tylko że sprinterem to on nie jest i siłą rzeczy przegrał kilka pojedynków biegowych w ostatecznych fazach ataków. Nie mam o to do niego pretensji, bo wiadomo, że pewnych ograniczeń nie przeskoczy, intryguje mnie tylko czy jego pozycja była dziś przypadkowym wynikiem okoliczności meczowej, czy też świadomym jego ustawieniem w tym miejscu.
Rezerwowi. Małek umiarkowanie, Grzesio tradycyjnie, człowiek walki i strzelona bramka, wreszcie wprowadzeni w samej końcówce Sebastian Szymerski i Patryk Zych, przebywali zbyt krótko aby coś konkretnego o nich napisać. Patryk chyba był trochę stremowany i trochę niepewny w grze, ale niech próbuje, początki zwykle są niezbyt łatwe.
Zdobyliśmy punkt – mogliśmy mieć więcej, ale także mniej. Mamy kłopot w ataku pozycyjnym (jak zresztą znakomita większość polskich drużyn), więc tym bardziej szkoda niewykorzystanych okazji do kontr ofiarowywanych nam przez szukających wyrównania gości.
Sędzia Rafał Michalak z ŁZPN nie nabroił. Ciekawostką była asystująca mu na linii pani Katarzyna Wasiak. Oglądałem kilka meczów z kobietami w roli sędziów i muszę przyznać, że nie dostrzegałem u nich specjalnych błędów, chyba są uważniejsze. Pani Katarzyna wydaje się potwierdzać tę opinię. Drugi asystent, pan Cezary Kindel też bez uwag.
Teraz wyjazd do Sulejówka, swoistej twierdzy konkurencji znad rzeki, a za dwa tygodnie przyjeżdża do nas Świt. Czy będzie łatwiej niż dziś. Mam nadzieję, że tak.
Rafał Kubot częściej używa imienia Łukasz 🙂
ojej, jak pisałem to coś mi nie pasowało z tym imieniem… ale było późno, a chciałem szybko wrzucić na stronę. Oczywiście ŁUKASZA przepraszam za pomyłkę (choć pewnie nigdy nas nie czyta 😉 ), a błąd pozostawiam bez korekty na wieczną rzeczy pamiątkę.
„Grający mocno wycofany do tyłu Marcin …” – a można być wycofanym do przodu? Poza tym fajny raport przedstawiający niestety naszą ciągłą degrengoladę w ofensywie. Niemoc naszego ataku jest przerażająca.