Portal „Weszło!” opublikował dziś zestawienie 30 najlepszych polskich napastników ostatniego 25-lecia. Wśród nich udało nam się natrafić na trzy nazwiska zawodników, którzy występowali w „Czarnych Koszulach”.
Najwyżej sklasyfikowano Euzebiusza Smolarka. „Ebi” został umieszczony na 7 miejscu. Dwa gole z Portugalią, cztery z Kazachstanem, dwa z Belgią – no, w czasach eliminacji do Euro 2008 kozak piłkarz, choć historię samych mistrzostw niestety znamy. – Nie byłem w najlepszej formie, mogłem pokazać dużo, dużo więcej. Tak, zawiodłem. Ale tak może powiedzieć o sobie każdy piłkarz, nawet Artur Boruc. Po meczu z Austrią byłem wściekły, pozostali także. Jeśli ktoś twierdzi, że w 2008 roku pokazał się z dobrej strony, to bredzi. Wszyscy zagraliśmy beznadziejnie – mówił Smolarek w rozmowie z Polska The Times.
Klubowo najlepiej na pewno czuł się w Borussii, Racing, a szczególnie Bolton były nieporozumieniami, Kavala to mógł jedynie Franciszek Smuda opowiedzieć. Wrócił do Polski, w Polonii grał dobrze, ale nie zgodził się na zamrożenie części pensji przez Wojciechowskiego i znów ruszył w świat, do Kataru i Holandii. W Polsce zahaczył jeszcze o Jagiellonię, ale trudno powiedzieć, żeby mu się tam specjalnie chciało. – Jego kariera była kierowana fatalnie. Widać było, że on się szamocze, przyjeżdża do klubów, w których nie powinien się znaleźć i jeszcze jest nieprzygotowany – trafnie niegdyś podsumował wybory „Ebiego” Jerzy Engel.
Bo rzeczywiście, Smolarek mógł osiągnąć więcej, ale głównej roli w historycznym awansie nikt mu nie zabierze.
14 miejsce w klasyfikacji przypadło Radosławowi Gilewiczowi, który w II-ligowej Polonii kończył swoją przygodę z futbolem zawodowym.
– Z jednej strony – gdy zaczynałem grać piłkę, naprawdę nie mierzyłem tak wysoko, a wszystko fajnie się potoczyło. Z drugiej – moja reprezentacyjna kariera mogła się zdecydowanie lepiej ułożyć. Nie udało się, biję się też w pierś. Naprawdę nie chcę szukać winnych, ale gdybym miał wtedy większe wsparcie, osiągnąłbym znacznie więcej. Nie byłem gorszy od jednego czy drugiego piłkarza, zawsze zarzucono mi za słabe warunki fizyczne. Może gdybym trafił na inne czasy? Dziś trenerzy bardziej skupiają się na wyciągnięciu maksimum z danego piłkarza. Ale nie chcę się na tym rozwodzić, bo byłoby to odebrane jako próba tłumaczenia się, a ja tłumaczyć się nie chcę – mówi Gilewicz zapytany, czy piłkarsko się spełnił. Odpowiada w punkt, bo na drabinie klubowej dotarł wysoko, ale w kadrze już tak dobrze nie było.
W klubach: cztery mistrzostwa ligi austriackiej, trzy puchary krajowe (dwa razy w Austrii i raz w Niemczech), jednokrotny król strzelców w barwach Tirola Innsbruck. W sumie 369 meczów, 113 goli.
W reprezentacji: 10 meczów, zero bramek. No, jest różnica. Szkoda.
Marcin Żewłakow znalazł się na 25 miejscu. Piłkarz trochę niedoceniany, bo długi czas kariery spędził w Belgii, a jednak nie jest to liga, przy której polskie rodziny umilają sobie jedzenie rosołu. Choć też nie znaczy to, że można ją deprecjonować – Marcin czterokrotnie uzbierał tam dwucyfrową liczbę goli, naturalnym przystankiem w dalszej karierze miała być Francja, ale przygoda w Metz Żewłakowowi nie wyszła. Swoje jednak osiągnął, strzelił choćby bramkę na mundialu.