Po ostatniej wpadce w meczu z Wartą w Poznaniu mówiono, że możemy mieć duże problemy gdyż zagraliśmy już ze wszystkimi beniaminkami, a teraz przyjdzie kolej na tych bardziej ogranych i doświadczonych. Na pierwszy ogień poszedł GKS Bełchatów.
Goście stawili się na K6 spóźnieni, za to z dużą grupą wsparcia kibicowskiego. I od razu trzeba to podkreślić – kibiców dopingujących, z flagami, zainteresowanych zagrzewaniem do gry swoich a nie dążących do konfrontacji z naszymi fanami. Na boisku pojawiło się kilku zawodników o znanych nazwiskach, choćby Patryk Rachwał i lekko onieśmielający swoimi rozmiarami, Marcin Krzywicki. A my? Tutaj skład został dosyć poważnie przemeblowany. Pojawili się nieobecni w poprzednim spotkaniu Karol Worach, Grzegorz Wojdyga czy Piotr Kosiorowski. W pierwszym składzie wybiegł też Olek Tomaszewski. Nie pojawił się na boisku Michał Oświęcimka, a nawet nie na ławce, Piotr Augustyniak.
Daruję Wam opisy akcji meczowych, skupię się na kilku tylko momentach.
Nowinkę, lecz jakże kunsztowną, zobaczyliśmy już w 4 minucie meczu. Przecieraliśmy oczy, że do podyktowanego rzutu rożnego nie ruszył Mariusz Marczak lecz wspomniany już Olek. I zobaczyliśmy finezyjne rozegranie piłki pomiędzy kilkoma zawodnikami, szkoda tylko, że zakończone zablokowanym strzałem.
Mecz sprawiał wrażenie dosyć ostrego, ale zawdzięczamy to chyba sędziemu. Można odnieść wrażenie, że do zawodu sędziego piłkarskiego garną się głównie absolwenci farmacji, gdyż podobnie jak w Poznaniu, pan Paweł Kantor z Dębicy i jego ekipa z chorągiewkami gwizdali wszystko, nawet niewinne muśnięcia. Tyle, że wczoraj panowie ci mieli jeszcze poważne problemy postrzeganiem otoczenia, o czym boleśnie mieliśmy niestety okazję się przekonać i wyprzedzając fakty, nie był to pojedynczy incydent.
Tymczasem w 20 minucie Dominik Pusek pokazał, że jest fachowcem z najwyższej półki broniąc piłkę, która musiała znaleźć drogę do siatki. I znowu dodam – nie był to akt incydentalny. Zanim przestaliśmy kiwać głowami z podziwu, w kolejnej akcji pod naszym polem karnym Marcin Kluska interweniował na tyle nieszczęśliwie, że sędzia podyktował (słusznie) wolnego tuż sprzed linii pola karnego. Przed naszą bramka stanął mur, zawodnik GKS potężnie kopnął, a mur przyjął armatę na ciało, gdzieś tak pomiędzy kroczem, a torsem. I w tym momencie pan sędzia postanowił zostać centralna postacią meczu i gwizdnął karnego. Widziałem karne gwizdane za obronę piłki z muru ręką, ale zawsze były to ręce wyciągane zwykle nad głowę, a nie ładnie złożone celem ochrony „klejnotów”! No i pan Kantor osiągnął chyba to, na czym mu zależało – stadion zawył przekleństwami, a gracze obu drużyn postanowili potrenować sporty walki. Nie przyjęło to zbyt ostrego charakteru, ale z pewnością nie za sprawą dziwnego człowieka z gwizdkiem, lecz raczej odpowiedzialnością samych zawodników. Rachwał strzelił i zrobiło się 0:1. Znowu musimy gonić wynik jęknęły trybuny. Trzeba przyznać, że nasi ostro ruszyli do przodu. Przez pewien czas nie dawało to rezultatu, ale w 38 minucie Kluska z nawiązka zrehabilitował się za niefortunną interwencję w obronie. Świetnie, dynamicznie wszedł pomiędzy obrońców, podciągnął w głąb pola karnego i strzelił w długi róg. Dobry bramkarz gości nie miał nic do powiedzenia. 1:1.
Jeżeli mieliśmy jakieś wątpliwości co do problemów okulistycznych (czy aby na pewno tylko takich?!) pana arbitra, zostały one rozwiane w 40 minucie. Wtedy to Krystian Pieczara zagrał precyzyjną piłkę do doskonale ustawionego Olka Tomaszewskiego, ten strzelił, a jeden z obrońców gości postanowił wyręczyć bramkarza wykonując klasyczną „robinsonadę” i odbijając piłkę wyciągniętą (!) ręką. Ale nasz bohater tego nie dostrzegł. Dodam, że tylko chyba on, bo nawet sędzia techniczny starał się zwrócić mu na to uwagę. Mam nadzieję, że dysponujemy materiałem zdjęciowym, bo kilku naszych foto-pstryków usiłowało to złapać w kadrze. Było to możliwe, bo w odróżnieniu od sytuacji z naszym murem, od obrońcy GKS przy jego akcji nie było nikogo w promieniu kilku metrów i robił to w świetle jupiterów.
Po przerwie nasi mieli przewagę. Świetną okazję miał zaraz po wejściu Fabian Pawela, ale po doskonałym podaniu Marczaka źle złapał piłkę na nogę i strzał poszedł obok słupka. Później przez kilka minut mieliśmy lekką dominację GKS, który rozwinął kilka niezłych ataków. Ale albo kasowali je nasi obrońcy, albo też na posterunku stał niezawodny Dominik.
Tymczasem w 81 minucie wyszliśmy na prowadzenie. Wprowadzony jakieś dziesięć minut wcześniej Michał Zapaśnik strzelił z narożnika pola karnego, piłka chyba lekko się otarła od któregoś z obrońców gości i wtoczyła się do siatki obok zaskoczonego bramkarza. 2:1.
Mogło być więcej, bo kilka minut później nasz dogrywający, Marczak, znowu wrzucił do Paweli, ale ta piłka była jednak na tyle wysoko, że Fabian nie miał szansy na precyzyjny strzał głową.
Na zakończenie meczu Dominik pokazał, że chyba znowu zasłużył na miano gracza meczu, bo znowu popisał się niesamowitą obrona strzału, który nieuchronnie leciał do bramki prawie w same okienko. Sędzia przestał nas wreszcie drażnić swoją obecnością i gwizdnął po raz ostatni, a my zaczęliśmy się cieszyć zasłużoną wygraną. I nawet przestało mi przeszkadzać, że było 2:1, a nie tak, jak powinno 3:0. W ciasnej tabeli, co staje się bardzo charakterystyczną cechą wszystkich naszych lig, pojawiliśmy się nagle o punkcik od miejsca dającego baraż do klasy wyższej. Ale spokojnie, bo jak mówi nasz trener, to dopiero początek ligi.
Jakieś oceny? Zacznę od sędziego – w skali od 1 do 10 otrzymuje ode mnie -3815!!! Mam nadzieję, że obecny na meczu obserwator pozwoli mu na jakąś kurację okulistyczną w wolnym czasie.
- Bramka – Dominik świetny. Chyba znowu zawodnik meczu!
- Obrona – znacznie pewniejsza niż ostatnio. Błędy owszem były, ale nie takie jak w minionych grach. Daniel Choroś chyba na koniec opadł z sił, bo został zmieniony, ale puki co, wyglądali z Karolem całkiem nieźle. Grzesio dobrze, karcony ostatnio Marcin Bochenek walczył i robił to skutecznie. Dużo działał też w ofensywie.
- Pomoc – Donek Nakrošius, trochę może elektryczny, obawiałem się drugiej żółtej dla niego, zwłaszcza przy tym człowieku z gwizdkiem, Kosiorowski… chcę od niego więcej! Kluska, jak zwykle raz słabiej, a później błysk. Brameczka mniam , mniam. Olek dobrze zaczął, później lekko słabł. Zmieniony. Marczak – człowiek, który tak naprawdę wszystko organizuje. Dużo grał, dużo biegał, był praktycznie wszędzie.
- Krystian Pieczara. Z całą dla niego sympatią nie urzekł mnie swoją grą.
- Zmiany. W kolejności – Mariusz Wierzbowski, dobry mecz, choć raz mógł odważniej pójść do przodu i strzelić. Zawahał się , zwolnił, podał i… było po sprawie. Fabian Pawela – jeszcze czekam na jego mecz, ale dziś był jednak lepszy od Krystiana. Dwie pozycje z szansami, trudne i niewykorzystane – ale były! Michał Zapaśnik, zrobił co do niego należało, dobry człowiek na końcówki meczów. Bazyli Kokot – przypomniał o sobie, ale grał za krótko (już doliczony czas) żeby go oceniać.
Podsumowują – zmiany trafione i dobre.
Mecz był lepszy od poprzednich, choćby ze względu na wygraną. Mieliśmy lekką przewagę, a GKS jakąś markę ma. Jestem jednak zdania, że była to nasza najlepsza gra w tym sezonie (zaznaczam – nie widziałem meczu w Opolu, a tam podobno też było nieźle). Liczmy więc na dalszy progres w grze, a co za tym idzie i w wynikach.