Kolejny super ważny mecz, na dokładkę bardzo prestiżowy. Dziś pojechaliśmy do do Łodzi na mecz z miejscowym KS. Wygrana w zasadzie zapewniała nam wygranie ligi.
ŁKS ma ładny stadion, choć trochę dziwny, bo składający się z jednej tylko trybuny, na którą wchodzi 5.700 osób. Maja obiecane, że za każdy awans o klasę wyżej dostawać będą kolejne trybuny. Jako ciekawostka – stadion ten nie ma oświetlenia, więc mecze trzeba tam grać raczej wcześnie. I dzisiaj także przyspieszono godzinę rozpoczęcia spotkania z 17 na 16. Naszych stawiło się ponad 300 osób, było ich widać i słychać. Była oprawa, pirotechnika i lekkie zwarcie z miejscowymi, a w konsekwencji policją. Zajmijmy się jednak meczem.
Nasza wyjściówka to: Mateusz Tobjasz – Przemek Szabat, Karol Worach, Daniel Choroś, Grzesio Wojdyga – Mariusz Marczak, Donek Nakrošius, Marcin Bochenek, Michał Zapaśnik – Mariusz Wierzbowski – Krystian Pieczara. Na zmianach pojawili się jeszcze: Bartek Wiśniewski, Marcin Kluska, Piotrek Kosiorowski i Michał Stasz.
Mecz długo się rozkręcał, widać było wzajemny respekt obu rywali. Po kwadransie gry lekką przewagę zaczęły zdobywać „Czarne Koszule”. Akcje zaczęły być rozgrywane coraz składniej, a bardzo dobrą partię rozgrywał Wojdi. W 28 minucie wpadło. Rzut wolny, jak zwykle wykonywany przez Manolo, poszybował w kierunku bramki, na przedpolu się zakotłowało i piłka wpadła do siatki – do końca nie wiadomo czy bezpośrednio po strzale, czy też, a tak utrzymywali miejscowi, po samobójczym trąceniu piłki przez obrońcę ŁKS-u. Nieważne mieliśmy 0:1 i było pięknie. Później, w 34 minucie Pieczi zarobił kartkę za rzeczywiście nazbyt agresywna grę i nasz dzisiejszy kapitan musiał nieco wyhamować. Niestety zaczęli się obcinać obrońcy i defensywni pomocnicy, a efektem był gol wyrównujący. Zagrana piłka odbiła się od Bochena i super strzelec miejscowych, Adam Patora wyszedł na sam na sam z Tobim. Miał miejsce i czas, mógł Tobiego pytać gdzie mu strzelić… i strzelił, na 1:1. Później niepewny dziś Donek mocno faulował, ale został przez sędziego oszczędzony. Do przerwy nic specjalnego się już nie działo, jednak trzeba zaznaczyć, że dzisiejszy mecz był słaby w wykonaniu Zapasa. Wyraźnie mu dziś nie szło.
Druga połowa rozpoczęła się od akcji ŁKS-u i mocnego strzału, pewnie wybronionego przez Tobiego. Po 10 minutach Igor Gołaszewski zdecydował się na zmianę – wszedł Wiśnia, zastępując Zapasa. Niestety gospodarze mieli więcej z gry i zaczęli dosyć wyraźnie przeważać. W 61 minucie znowu dał znać o sobie Patora. Ograł naszych środkowych, zdecydowanie zbyt łatwo, i będąc sam na środku pola karnego położył Tobiego i spokojnie podwyższył wynik na 2:1. ŁKS nadal grał z większym rozmachem, wyprowadzając seryjnie ataki przeprowadzane przez kilku graczy, groźny był gracz oznaczony numerem 16, Dawid Sarafiński. Z jego strony groziło nam chyba najwięcej. Mogło to się skończyć jeszcze jedną bramką w 87 minucie. Po jego rajdzie lewym skrzydłem podanie na puste pole karne, przy biernej postawie Karola, dostał łodzianin oznaczony numerem 4 i naprawdę trudno zrozumieć jak on nie strzelił. Potknął się, przewrócił, podniósł, nadal będąc sam! Wreszcie strzelił – z bliska, obok.
Nasi próbowali się odgryzać, dobrą zmianę dał Marcin Kluska. Pytany po meczu trener powiedział, że trudno jest wymyślić kto danego dnia odpali, dlatego w wyjściowym składzie był Zapas, a nie Klusek. Tak mieliśmy sytuacje, wolne, rogi, próby z akcji (niezły strzał Piecziego). Tyle, że albo nic z tego nie wynikało, albo też sędzia kilkukrotnie gwizdał faule na bramkarzu.
Mecz był przerwany na kilka minut, bo po odpaleniu świec dymnych na stadionie nic nie było widać i mecz został przedłużony o 7 minut. Ten czas niczego nie zmienił i ŁKS odniósł zwycięstwo. W przekroju meczu trzeba powiedzieć, że zasłużone. Gospodarze walczyli o życie , co podkreślone zostało na konferencji pomeczowej. Przegrana dzisiaj postawiła by ich na krawędzi spadku. Było widać ich totalna determinację, popełnili znacznie mniej błędów w obronie i mieli niezwykle skutecznego Patorę. A my? Walczyliśmy, tyle, że bez efektu. Mecz był ogólnie dobry i ciekawy, choć osobiście wolałbym oglądać składniejsze akcje naszych graczy w ofensywie. Tymczasem sporo było powolnego rozgrywania z tyłu (kłania się felieton Mountasa) i wrzutek do linii ataku, gdzie osamotniony Pieczi miał mniejsze szanse z parą środkowych obrońców.
Nam zostały trzy mecze, Legii cztery. Oni mają zdecydowanie trudniejszych przeciwników, w tym na deser nas na K6. Jeśli do meczu z nami nie pogubią punktów, co wydaje się bardzo prawdopodobne, to aby wygrać ligę, będziemy musieli ich ograć. Czyli wszystko w naszych rękach i nogach, ale na pewno to nic nie wiadomo.
Oceniamy?
- Tobi miał dzisiaj trudny dzień, to nie były igraszki z ostatnich spotkań. Nie winię go za stracone brami, a co mógł to wybronił.
- Obrona – naprawdę dobry Grzesio, a reszta mnie osobiście zawiodła, chyba najbardziej Karol. Fakt, dzisiejszy przeciwnik odbiegał poziomem od tych poprzednich. Miejmy nadzieję, że to tylko ten jeden raz obrona była tak niepewna. Dotyczy to także defmidów. Obaj mieli kilka niemiłych obcinek. Na Otwock i Pogoń musi to wystarczyć, ale z legia muszą być skuteczniejsi!
- Z przodu – Zapas nie w sosie, Wierzba bez błysku, ale grał, Manolo wiadomo, wszystko ze stojącej piłki to on. Choć po jednym gorzej bitym wolnym poszła kontra , zamieniona na wyrównująca bramkę. Kluska dziś dobry, podobał mi się. Kosior i Stasz grali za mało żeby ich jakoś sensownie ocenić. Pieczi waleczny, na początku nieco elektryczny. Mocno pilnowany, bo osamotniony z przodu. Jeden dobry strzał, a tak bez okazji.
Wreszcie sędziowanie. Nie wiem kto sędziował, ale się nie popisywał. Słyszałem pretensje od naszych , ale i miejscowych – i wszyscy mieli rację. Tyle, że mylił się w mało ważnych sytuacjach, w obie strony po równo i w żaden sposób nie wpłynął na wynik meczu.
Jedno wiadomo – nic nie wiadomo. I pewnie tak zostanie do ostatniego meczu.
PS. Łódzka prasa zupełnie nie kumała chyba sytuacji w tabeli, bo po meczu, z troską, pytali nas : i co teraz zrobicie, a odpowiedź, że nic, bo nadal jesteśmy liderem, wprawiła ich w lekkie zdumienie 😉
Mecz rozpoczął się o 16-ej z powodu stałych pozycji programu TV-publicznej chociaż regionalnej.O 17-ej jest teraz tak samo widno jak i o 16-ej.Z piłkarskim pozdrowieniem.
Tricky pisze: „wszystko w naszych rękach i nogach,”.
Na Legii pewnie mówią to samo: wszystko w naszych rękach i nogach.
Olo. I to prawda!!! W końcu o to w sporcie chodzi, ze wszystko w rękach/nogach sportowców. I o to chyba chodzi. Inaczej lepiej sobie pooglądać film fabularyzowany.
Czy stwierdzenie „…i lekkie zwarcie z miejscowymi, a w konsekwencji policją.” oznacza, że w kwestii dopingu dalej równamy do średniej krajowej, pardon, pokazujemy siłę naszego ruchu kibicowskiego?